Kto nie pojmie ciszy nie pojmie też słów

(Piccolo Tomasseo)








...Może w tych licznych uroczyskach leżała ta siła, która nam każe wracać po latach do miejsc urodzenia, mimo świadomości, iż na miejscu nie spotkamy niczego z uroków przeszłości i malowanych wspomnieniami obrazów dawnego życia, i co dziwne, dotyczy to także ludzi, którzy się tam tylko urodzili, a nie zdążyli mieszkać...

...po sześćdziesięciu latach od opuszczenia przez nas Zalesia, wichrom historii oparł się jedynie sadek Hipolita Cybulskiego...

Leonard Urbanowicz o swojej rodzinnej miejscowości

Opis Kolonii Zalesie

Gmina BEREZNE powiat KOSTOPOL województwo WOŁYŃSKIE parafia BEREZNE ( stan do marca 1943 roku i trochę później)

KOLONIA ZALESIE była położona w południowo-zachodniej gminy Berezne, w pobliżu miejscowości Zurne, a miejscowość ta stanowiła jedną z siedzib hrabiów Małyńskich, których można zaliczyć do ważnych osób w tej opowieści. Kolonia Zalesie leżała pomiędzy wsiami: Białką od północy, a Gołubnem (Hołubnem) od południa; w odległości około 9 kilometrów na południe od miasta Berezne. Od Zalesia na wschód leżał mały futor Niedzieliszcze, a za tym futorem, dalej na wschód, była stara i duża wieś Druchowa.

Na zachód od Kolonii Zalesie były dość rozległe bagna, nazywane Zielene (albo Zaliwskie) Hało. Bagno to odgradzało kolonię od północy. Z bagna wypływała rzeczka Fosa, naturalna granica Kolonii, która była lewym dopływem innej rzeczki - Krywuchy, a ta z kolei dopływem Słuczy, do której to Krywucha wpadała, pomiędzy Mokwinem, a Bereznem.

Berezne posiadało prawa miejskie i to od bardzo dawna, choć trudno precyzyjnie określić od kiedy. Od dawnych czasów miasto było centrum gminnym. W całej swej historii należało do różnych właścicieli, ale jednym z ostatnich był Emanuel Małyński. Obecnie Berezne pełni rolę centrum rejonowego. Rejon jest czymś więcej, niż nasza przedwojenna gmina, co wynika choćby z tego faktu, iż jest obszarowo większy, a także i z tego, iż w obecnej administracji na Ukrainie, obowiązuje układ dwustopniowego zarządzania. Są więc rejony i obwody, czyli dawne województwa. W chwili obecnej Berezne stanowi centrum rejonu w województwie (obłasti) Równe (Riwne lub Rowno, w zależności od okresu w jego historii). Berezne po ukraińsku też nazywa się Berezne, ale rejon nazywa się już (berezniwskij). Przedwojenne, polskie, województwo wołyńskie obejmowało, z grubsza rzecz biorąc, terytorium obecnych dwu obwodów, a więc wołyńskiego i rówieńskiego. Obszar tych obwodów został powiększony o ziemie, należące przed wojną do województwa poleskiego, z tym, że więcej zyskał ten pierwszy obwód, do którego przyłączono powiat kamieniecko koszyrski. Od Wołynia odłączono powiat krzemieniecki, na rzecz obwodu tarnopolskiego. Na mapach Ukrainy, miasteczka typu Berezne noszą nazwę: osada o miejskim charakterze (posiełok gorodskowo typa). Różnią się tym od miasta, iż funkcjonują w nich rady osady (sieisowiety), a w miastach rady miejskie (gorsowiety). Myślę, iż wobec dość dynamicznego rozwoju tej osady, Berezne niedługo znów otrzyma prawa miejskie, (a może je już posiada?). Oczywiście mieści się tam Urząd Przewodniczącego Rady Rejonu (gołowa rajsowieta). Jako ciekawostkę mogę tu przytoczyć fakt, iż dawne miasteczko Tuczyn jest obecnie wiejskim osiedlem, zaś w dawnej przeszłości, tereny późniejszej gminy Berezne znajdowały się w obrębie ówczesnej gminy Tuczyn.

W świetle ostatnich moich dociekań i przemyśleń dochodzę do wniosku, iż Kolonia Zalesie istniała ponad sto lat i był to okres od 1860 roku, aż do 1980 roku. W jej historii można wyróżnić kilka faz rozwoju:

- lata 1860-1890 - okres pierwszego osadnictwa;

- od 1890 roku do 1920 roku - okres drugiego osadnictwa;

- od 1920 do 1943 roku - okres pełnego rozwoju kolonii;

- rok 1943 - okres tragedii i wygnania polskich osadników, mordy na Polakach i grabież ich mienia;

- okres od 1943 roku do 1980 roku, to jest okres panowania ukraińskiego i ostatecznego zaniku kolonii.

Datę 1980 przyjąłem hipotetycznie, ponieważ jeszcze w 1978 roku na terenie naszej kolonii były zamieszkałe cztery domy. Nie wiem, czy oprócz chat istniała inna zabudowa w poszczególnych obejściach. W tych domach na ogół mieszkali dawni mieszkańcy kolonii, aczkolwiek nie byli to, prawie w każdym przypadku, ich pierwotni właściciele, poza jedną rodziną. Spośród wielu, ostały się cztery domy, a mianowicie: dom Adama Cybulskiego, brata mojego dziadka Hipolita, dom Stefana Urbanowicza, stryja mojego ojca i dom Marcina Urbanowicza, stryjecznego brata mojego ojca (ten ostatni stał tuż obok naszego domu, czyli domu Wiktora Urbanowicza), i jeszcze dom Jana Borowca, w którym mieszkała jego córka, Anastazja. Na południowo - zachodniej granicy kolonii egzystują jeszcze do obecnej chwili trzy domy z ich ukraińskimi właścicielami oraz nie pielęgnowany przez nikogo sad mego dziadka, Hipolita Cybulskiego. Po innych domach pozostały tylko okruchy z cegieł i pamięć tych, co chcą i mogą o nich pamiętać.

Od czasów powstania Zalesia i przez wiele lat po tym, nosiło ono nazwę (Słoboda Zalesie Kazimierzeckie). Kolonią zostało nazwane dopiero po roku 1920, gdy już na trochę dłużej wróciła pod administrację polską. Określenie Kazimierzeckie było przyjęte dla odróżnienia od leżącego w niedalekiej odległości, innego Zalesia, nad rzeką Zameczek i zwanego (Kuty Zalesie). Kuty Zalesie leżało w odległości około 20 km od naszego i administracyjnie należało do gminy bodajże Tuczyn, a w nowszych czasach należało do powiatu Równe. To rozróżnienie było też konieczne, ponieważ w gminie Kostopol egzystowało jeszcze inne, trzecie Zalesie, i ono leżało w odległości też około 20 km, z tym, że na zachód od naszego. W chwili powstawania tych kolonii, całość tych terenów wchodziła w obręb powiatu rówieńskiego. Moment wyodrębnienia z powiatu rówieńskiego powiatów kostopolskiego i sarneńskiego, to sprawa XX wieku. Budowa kolei "żelaznej" - jak mówiono - z Równego do Sarn i dalej, na północ, (do Wilna) była bezpośrednią przyczyną zahamowania rozwoju i znaczenia miasteczka Berezne, ale także i Tuczyna. Droga bita z Równego do Sarn została wybudowana znacznie później i nie miało to już tak decydującego znaczenia dla Bereznego, choć także omijała to miasto.

Początki dziejów Zalesia są ściśle związane z historią i dziejami rodu hrabiów Małyńskich. Wielu z pierwszych mieszkańców tej kolonii było najpierw pracownikami na różnych funkcjach i w różnych częściach majątku hrabiów Małyńskich, a należeli oni na ogół do grupy pracowników najemnych lub kontraktowych. Jednym z ostatnich przedstawicieli tego rodu był Marek Małyński, do którego w 1930 r. należały majątki: Czerniło (288 ha), Lasy Bereznowskie (44141 ha), Lewada (321 ha), Niewirków (1870 ha), Zabara (528 ha), Zurne (606 ha). Innym wymienionym był Emanuel Małyński, do którego należał majątek Bilcze (407 ha). Powyższe dotyczy tylko województwa Wołyńskiego. Tu trzeba przyznać, że jest to tylko cień olbrzymich posiadłości, które były w rękach Małyńskich w latach, gdy zaczyna się historia naszej kolonii, a i nasi Małyńscy podobno jeszcze w tych czasach hrabiami nie byli. Nie znam dokładnie związków rodzinnych pomiędzy Markiem i Emanuelem, choć z przekazów wynika, iż właścicielem Zurnego był też Emanuel, ale czy chodzi tu o tę samą osobę, nie wiem. Dziwne w tym spisie jest to, że nie wymieniona tam została miejscowość Małyńsk. Jest ona położona w niedalekiej odległości od Berezna w kierunku północno zachodnim i według mnie, stanowiła znaczny ośrodek przemysłowy Małyńskich. Tam znajdował się przez wiele lat dwór, pałac stanowiący ich wieloletnią własność i będący rezydencją osób zarządzających tę częścią ich dóbr. Niestety, obecnie ten dwór nie istnieje, ale wiem, iż wieś egzystuje do dziś. Nie znam szczegółów dotyczących tego rodu, choć mogłyby wiele powiedzieć o interesujących nas sprawach. Dotarło tylko do mej wiadomości, że hrabiowie mieli różne fantazje i to niektóre dość kosztowne, jak automobile, samolot, że o innych, bardziej przyziemnych, nie wspomnę. Do nich należały różne murowane obiekty w Bereznem, mieli spory udział w budowie kolei żelaznej na odcinku Równe - Sarny i dalej, na północy kraju. Nie wiem, jaki był ich wpływ na rozwój Kostopola. Czy to oni byli udziałowcami budowy dróg bitych z Berezna przez Kamionkę do Kostopola, a może tylko z Zurnego do Berezna, no bo przecież gdzieś pan hrabia musiał jeździć automobilem. Oprócz tych, wymienionych przedsięwzięć, zakładali oni w swych gospodarstwach wiele nowoczesnych urządzeń, jak wodociągi, o nowoczesnych narzędziach rolniczych już nie wspominając. Z ich inicjatywy powstały, w miarę nowoczesne, zakłady przeróbki płodów rolnych, typu gorzelnie, czy krochmalnie. W produkcji rolnej stosowali wiele nowoczesnych metod upraw i to zapewne dostosowanych do trudnych jakościowo gleb w ich majątkach. Osobnym, ale ważnym obszarem działalności, była gospodarka w lasach, których hrabiom nie brakowało. Ciekawym tematem byłoby zapoznanie się ze szczegółami dziejów rodu Małyńskich.

W jakiś sposób Zalesie powiązane było z rodzinami Rybczyńskich i Chorążewskich. Ci pierwsi byli przez jakiś czas właścicielami sąsiedniego majątku Jabłonne, w skład którego wchodziły zachodnie obszary późniejszego Zalesia. Przez związki rodzinne lub inne układy z Rybczyńskimi, powiązani byli Chorążewscy. Interesy, zobowiązania i zakupy gruntów wprowadziły w sprawy Zalesia Małyńskich, którzy stali się w pierwszej kolejności właścicielami południowo-wschodniej części przyszłego Zalesia. Owe przemiany zachodziły w całym okresie II-giej połowy XIX wieku i nie były wolne od sporów i innych zatargów. Wymienia się dwóch właścicieli dóbr Małyńskich: Marka i Emanuela. Faktem jest, że Emanuel przekazał resztki swej niegdyś bardzo wielkiej fortuny na rzecz klasztoru sióstr Urszulanek w Bereznym, łącznie z pałacem, w którym pomieścił się dom zakonny. Taki był koniec wielkiej fortuny Małyńskich, tylko czy całej? W Internecie nie znalazłem żadnych informacji o tym rodzie.

Można przypuszczać, że wpływ na osadnictwo miały kolejne powstania narodowe i prawdopodobny w nich udział naszych przodków. Przede wszystkim była z nimi związana migracja ludności z innych obszarów Polski na Wołyń. Wołyń wydawał się dobrym schronieniem i stwarzał warunki, by "zejść władzy z oczu". Autentyczne były przypadki, że zesłańcy wywożeni na Syberię, w naturalny sposób "gubili się" po drodze i zdarzało się to w różnych okresach naszej historii. Nieprzebyte lasy ciągnące się kilometrami, poprzeplatane bagnami i moczarami, przy małej stosunkowo gęstości zaludnienia, uprawdopodobniają powyższą tezę. Wielu z uciekinierów wybierało pracę w lasach i to z dala od siedzib miejscowej ludności.

Być może też jakiś wpływ na rozwój osadnictwa miała carska ustawa uwłaszczeniowa dla chłopów z roku 1864, choć nie była ona zbyt zasadna w przypadku Zalesia, gdyż nasi przodkowie za chłopów się nie uważali, a w większości czuli się oni członkami braci szlacheckiej. Może byli tylko trochę biedniejszymi, a w wielu wypadkach też chwilowo ukrywającymi się przed władzą.

Domniemania powyższe nie mają oparcia w żadnym dokumencie, ani nawet w bezpośrednio jednoznacznym przekazie ustnym. Mogło to mieć jedynie racjonalne uzasadnienie w wyżej przedstawionych skojarzeniach z różnymi faktami historycznymi. Jedynie wśród części rodziny Urbanowiczów powtarzana jest historia czy legenda, że nasi bezpośredni przodkowie wywodzą się z Litwy. Chodzi tu raczej o szeroko pojęty obszar historyczny Wielkiego Księstwa Litewskiego. Może być w tym trochę prawdy, bo na Litwie, i to w różnych jej powiatach, występowało nazwisko Urbanowicz. Nieodzownym atutem dla przetrwania i rozwoju w każdym przypadku był upór i swego rodzaju przebiegłość poszczególnych przedstawicieli pionierów osadnictwa. Była bowiem tradycja osadników - Polaków nadawania dzieciom imion niepospolitych, takich jak: Adolf, Zefiryn, Symforian czy Leonard lub Leonarda, Gracjan, a zdarzył się i Zacheusz oraz wiele podobnych. Dowodzi to, że byli to ludzie o pewnym zasobie wiedzy i zakorzenionych tradycjach szlacheckich z "dziada - pradziada". Wiele jednak zależało w każdym przypadku od indywidualności poszczególnych członków tej społeczności i ich stosunku do tradycji. Ludziom tym nieobce były dobre maniery, choć z czasem stawały się szorstkie i twarde, ze względu na pionierskie warunki życia. Odbiły się one na rozluźnieniu poczucia jedności ze stanem szlacheckim i na ich stosunku do otoczenia. Niemniej zachowywano tradycje i obyczaje, wywodzące się ze stanu szlacheckiego. Była to więc drobna, zubożała, ale szlachta. Wśród nich byli też tacy, którzy szukali potwierdzenia swego szlachectwa na dworze cesarskim w Petersburgu i w wielu przypadkach ich zabiegi zakończone były pomyślnym skutkiem.

Druga połowa XIX wieku miała decydujący wpływ na postawę Polaków od dawna zamieszkałych na tych ziemiach, którzy byli zmuszani do zmiany wiary na prawosławie. Zaś ci, co zmienili wiarę, mieli określone korzyści od władz. Ale z takim przypadkiem nie spotkaliśmy się w Kolonii Zalesie. Hrabiowie Małyńscy należeli do grupy tak zwanych "dobrych panów", gdyż pewnie dobrze płacili za usługi i zasługi, co pozwoliło na zakup znacznych połaci gruntów na terenie przyszłej Kolonii Zalesie. Na jakich szczegółowych zasadach to się odbyło, trudno powiedzieć. Z biegiem lat, początkowo prawie bezludne obszary, porośnięte lasami i borami, stawały się coraz bardziej zaludnione i coraz lepiej zagospodarowane i stopniowo urbanizowała się rozproszona wiejska zabudowa. Tereny te przy tym intensywnie były wykorzystywane do upraw rolnych i hodowli.

Do pionierów osadnictwa na Zalesiu należeli przedstawiciele rodów:

- Cybulskich, zapewne był to Marek Cybulski (ur. w 1838 lub wcześniej), albo jego nieznany przodek,

- Urbanowiczów, a wśród nich był to Kazimierz Urbanowicz i jego nieznani z imienia bracia lub synowie, od których pochodzą Urbanowicze z Lipnik i innych okolicznych miejscowości. O Kazimierzu Urbanowiczu, poza imieniem, nic bliższego nie wiadomo, oprócz tego, iż miał syna Franciszka, który był ojcem wielu dzieci i odegrał dużą rolę w powstaniu Zalesia.

- nieznani z imienia przedstawiciele rodów Lisieckich i Lewickich.

Pewną rolę w powstaniu Zalesia odegrał mój pradziad Franciszek Urbanowicz (ur.1846, zm.1884), żonaty z Urszulą z domu Łoś, ze Słobody Józefówka. Drugim był Marek Cybulski, który sam raczej w Zalesiu nie mieszkał, ale mieszkało w nim trzech jego synów, z których jeden - Hipolit - był moim drugim dziadkiem.

Wiadome jest, że wielu z tych pierwszych założycieli Zalesia było pracownikami olbrzymich połaci lasów Małyńskich. Lasy te wymagaly, dla prawidłowej i efektywnej nimi gospodarki, olbrzymiej armii pracowników, i to zarówno w bezpośredniej produkcji, jak i w nadzorze i dozorze. Stąd potrzebna była znaczna liczba gajowych, leśniczych, nadleśniczych i tak zwanych objazdowych, do których należał dozór i nadzór nad poszczególnymi wydzielonymi obszarami leśnymi. Według pobieżnego szacunku, liczba tych pracowników szła w tysiące osób. Z kolei wynagradzanie tej grupy pracowników wymagało poważnch nakładów finansowych, a więc właściciele szukali różnych sposobów wynagradzania, np. w naturze lub w równowartości areałów ziemskich. Przyczyną takiego stanu rzeczy był fakt, że pożytki z gospodarki lasami osiągane były w dużym horyzoncie czasowym, a należności należało płacić na bieżąco. Rozwiązaniem było dawanie oficjalistom leśnym w użytkowanie gajówek, leśniczówek z odpowiednimi kawałkami gruntu do uprawy, by w ten sposób na bieżąco utrzymać pracowników. Zasługi Urbanowiczów i Cybulskich u Malyńskich musiały być duże, bo otrzymali w zamian znaczne obszary użytków rolnych na terenie przyszłej Kolonii Zalesie. Grunty te były położone przy jednym z najważniejszych w okolicy traktów drogowych - co też nie było bez znaczenia - należały do najżyźniejszych ziem w okolicy. Nie rozstrzygniemy już dziś, jakie były szczegóły tej transakcji nabycia gruntów przez założycieli naszej kolonii; być może są w jakichś archiwach dokumenty w tej sprawie. Archiwum Akt Dawnych w Warszawie twierdzi, iż w zasobach ich akt, niestety takie dokumenty nie występują. Może należy tego rodzaju dokumentów poszukiwać w Archiwach w Łucku lub w Równem.

Dramatyczne były losy Stanisława Rudnickiego, który nie był leśnikiem, ale chyba ekonomem u właściciela majątku. Jedna z wersji mówi, iż był on stangretem u, zapewne któregoś, kolejnego właściciela majątku w Jabłonnem. W wyniku jakiegoś (ustnego chyba) porozumienia między Rudnickim, a właścicielem majątku, otrzymał on w użytkowanie szmat ziemi w Zalesiu, piękną bryczkę i kilka koni. Rudnicki był przeświadczony, iż wspomniane porozumienie upoważnia go do pełnego władania tymi dobrami. W międzyczasie nastąpily zmiany właścicieli w Jabłonnem i majątek przeszedł w ręce hrabiego Małyńskiego, a ten miał odmienne zdanie, co do uprawnień Rudnickiego do majątku. W efekcie doszło do długotrwałego procesu sądowego, który chyba Rudnicki przegrał, a koszty sądowe pochłonęły cały jego majątek. Na pewno jednak nie wiadomo. czy Rudnicki proces wygrał, czy przegrał i od kogo ostatecznie kupił swe gospodarstwo Jan Borowiec.

Zalesie, jako całość powstawało, jak wyżej wspomniałem, w długim okresie czasu. Pierwsze domy w Kolonii Zalesie, były domami wzniesionymi przez Franciszka Urbanowicza i Marka Cybulskiego oraz przodków Lisieckich i Lewickich. Topografia własności pierwszych mieszkańców kolonii pokazuje, że mieli oni dość obszerny klin pomiędzy druchowską drogą a traktem. Najbliżej Hołubnego i jego pól położone były grunty Cybulskich, a dalej w kierunku Bereznego były grunty Lisieckich, następnie Urbanowiczów, a najbliżej Bereznego grunty Lewickich. Czy na początku grunty Urbanowiczów tylko dotykały traktu, jak grunty pozostałych sąsiadów, czy też od razu leżały po obu stronach tej drogi, tego już dziś nie wiadomo. Możliwe też jest, iż w trakcie drugiego zasiedlenia na Zalesiu, mogli oni dokupić ziemie za traktem po stronie północno zachodniej.

W drugiej kolejności osiedlenia, ale chyba niewiele później, przybyli na Zalesie Adaszyńscy, Sewrukowie i Rudniccy. Rudniccy jednak, jak już wspomniałem, sprzedali swe działki Borowcowi. Grunty tych nowych właścicieli leżały po zachodniej stronie traktu, jadąc z Hołubna, zaś od południa pomiędzy drogą do Sarkówki, a polami należącymi do Urbanowiczów, leżącymi na północ, ale po tej samej stronie drogi. W oparciu o to można jednoznacznie stwierdzić, że Cybulscy nie mieli gruntów po lewej (zachodnio północnej) stronie drogi. Co do usytuowania gruntów Lewickich i Lisieckich, to niestety brak o tym precyzyjnych wiadomości. Można chyba stwierdzić, że przypadek moich przodków był jedyny w zakresie usytuowania działek po obu stronach traktu, choć dotyczy to tylko działek Wiktora i Michała Urbanowiczów. Czy grunty po lewej stronie traktu należały do Małyńskich w całej rozciągłości traktu na Zalesiu, czy tylko w części tego obrębu gruntowego, dokładnie nie wiadomo. Możliwa jest i taka wersja, że w czasie parcelacji majątku Hołubne, na jego części powstała Sarkówka i ta część Zalesia, za traktem do działek Urbanowiczów.

Na północ od Lewickich nastąpiła kolejna fala osiedleńcza na Zalesiu, a miało to miejsce w około trzydzieści, lub więcej, lat po pierwszej, czyli około 1900 roku. Wtedy przywędrowali na Zalesie Żarczyńscy, Sokołowscy, Leniewicze i Sawiccy oraz Zielenkiewicze i inni. Ten okres osiedleńczy zbiega się z powstaniem wsi Lipniki, ale był od niego niezależny, gdyż grunty Lipnik nie należały do Małyńskich. Stosunki własnościowe w tym obszarze naszej gminy były dość skomplikowane, gdyż bardzo często zmieniali się właściciele dworów i folwarków okolicznych. Zależało to od aktualnych potrzeb ekonomicznych tych chwilowych właścicieli posiadłości, w oparciu o nie podejmowane były decyzje o sprzedaży lub podziale majątków. Jeśli zmiany wynikały z podziałów majątków na skutek posagów, wnoszonych we wianie przez nowe małżonki, lub z tytułu działów spadkowych, było to zjawiskiem naturalnym, z tym, że ziemie na ogół pozostawały w obrębie tej samej rodziny. Sprzedaże jednak powodowały zmianę właścicieli. Pewnego rodzaju formą zmiany własności były konfiskaty, zarządzane przez władze carskie po powstaniach narodowych i wtedy nowymi właścicielami stawali się ludzie spolegliwi wobec władzy, a byli to najczęściej Rosjanie.

W historii Zalesia zdarzyły się dwa procesy o ziemie. Jeden prowadził Rudnicki, a drugi bracia Michał i Wiktor Urbanowiczowie. Pierwszy proces opisano wcześniej, drugi wytoczyli matce dwaj najstarsi bracia o działy po śmierci ich ojca, gdyż ich zdaniem należała im się większa część spadku po ojcu Franciszku. Sprawa chyba zakończyła się ugodą ale jednak sąd w Łucku miał zajęcie.

W 1943 roku na Zalesiu mieszkało w osobnych domach sześć rodzin przedstawicieli rodu Urbanowiczów. Byli to: Michał, Wiktor, rodzina Floriana, Stefan, Franciszek - syn Wiktora, oraz Marcin - syn Michała. W Zalesiu mieszkała jeszcze Agata Urbanowicz, która była żoną Adama Boczkowskiego a córką Franciszka - seniora, oraz siostrą pozostałych starszych, wymienionych tu Urbanowiczów. Rodową siedzibą Urbanowiczów był dom wybudowany przez Franciszka - seniora, w którym później mieszkał Florian i jego rodzina, a przez wiele lat babcia Urszula. Dom był dość przestronny, czteroizbowy. Franciszek pozwalał na to, by nawet przez jakiś czas mieściła się w nim szkoła. To dowodzi, iż mimo młodego wieku był dość zamożnym człowiekiem, a poza tym dowodzi też, że jego potrzeby w tym zakresie były wyższego rzędu.

Tego typu domy przypominały małe dworki, zaś inne domy w Zalesiu były różne, w zależności od możliwości finansowych budowniczych i ich umiejętności. Już dzisiaj nikt nie wyjaśni, dlaczego na przykład Kornelia Urbanowicz zmusiła swego męża, Wiktora, do budowania ich domu aż dwa razy, choć wieść przekazuje, że nie był on skory do aktywności gospodarczej.

Wyposażenie tych domów też było bardzo różne. Wszystkie na ogół posiadały kominy i piece o dość skomplikowanym systemie budowy, bo oprócz systemu ogrzewania pomieszczeń służył taki piec także do pieczenia chleba i do spania w okresie zimy, a ponadto jako kuchnia dla przygotowania posiłków. Domy w większości przypadków posiadały sufity, które miały solidną konstrukcję, gdyż służyły też do przechowywania zbóż na strychach. Podłogi drewniane występowały u bogatszych inwestorów, a biedniejsi zadawalali się podłogą glinianą, w święta posypywaną żółtym piaskiem. Chaty były dość ubogie w sprzęty; poza łóżkami i szafami, występowały ławy, które też służyły do spania. Do obowiązkowego wyposażenia należały święte obrazy, a później także portrety ślubne. W domach tych mieszkali przedstawiciele różnych pokoleń całej rodziny, przy czym należy zwrócić uwagę, iż rodziny były wielodzietne. Większości domów była miejscem, gdzie odbywało się całe życie rodziny - od porodów, aż po zgony. Kolebki i trumny także były robione własnoręcznie przez zdolniejszych przedstawicieli rodu. Dotyczy to i prostych sprzętów gospodarczych, jak wiadra, beczki, dzieże, skopki, masielnice, ale także i drewnianych pługów, bron czy wideł lub grabi. Jedynie do gotowania używano sprzętu metalowego. Do przechowywania produktów służyły garnki gliniane, oraz beczki drewniane. Garnki gliniane służyły też za wazony do kwiatów, zaś przy pomocy tych wypalanych, grzano potrawy w piecach.

Charakter zabudowy sąsiadujących z Zalesiem wsi, takich jak Gołubne czy Bialka, świadczy o tym, że są one pozostałością dawnych folwarków lub wsi pańszczyźnianych, a w oparciu o to, można stwierdzić, że są one starsze niż nasza Kolonia Zalesie.

Mimo pozornej prostoty, ocena stworzonych przez pierwszych osadników warunków życia musiała wydawać się dość atrakcyjna, gdyż znajdowali się następcy tych pionierów, którzy decydowali się spędzać dalsze swe życie - czy to w samym Zalesiu, czy to w jego okolicy. Przykładem niech tu będzie ród Żarczyńskich, który swe korzenie zapuszczał w różnych miejscowościach w okolicy Zalesia i w różnym czasie, a bogato był reprezentowany w samym Zalesiu. Przyczyną sprawczą był zapewne fakt, iż ziemia była dobrem stosunkowo łatwo dostępnym, a to pozwalało tym, dla których brakło działów na ojcowiznach, szukać sobie w pobliżu nowego miejsca pobytu. Stosunkowo łatwa dostępność powierzchni uprawnych przy postępie agrotechnicznym upraw, pozwalała sięgać po coraz nowe tereny do kolonizowania. Stąd też pochodzenie nazwy "kolonia". Ciekawostką jest fakt, iż w całej swej historii, Zalesie należało do tych osad, gdzie nie występowali bezpośrednio przedstawiciele rodu Bagińskich, a jedynie ród ten był reprezentowany tylko przez kilka osób płci żeńskiej, które były żonami Cybulskich i Urbanowiczów. Mój osobisty przypadek (Leonarda Urbanowicza) polega na tym, iż moje obydwie Babcie były z domu Bagińskie, ale nie były dla siebie bliską rodziną.

Jak już wspomniałem pisząc o czasie powstania naszej kolonii, można przyjąć, że prawdopodobnie miało to miejsce w latach 1860-1870. Potwierdzają tę tezę daty urodzin przodków w rodzinie Cybulskich i Urbanowiczów. W ramach pierwszego okresu osadnictwa osiedlili się w Zalesiu Adaszyńscy, Sewrukowie i Rudniccy. Drugi okres intensywniejszego osadnictwa w Zalesiu miał miejsce w około trzydzieści lat po pierwszym, z tym że nowi osadnicy zajęli grunty położone w północnej części Kolonii.

Stosunki między nowymi i starymi osadnikami układały się różnie, ale chyba bez specjalnej wylewności czy zażyłości. Dopiero lata późniejsze spowodowały powolne przełamywanie lodów. Nowi osadnicy wchodzili w koligacje rodzinne między sobą; Sawiccy z Żarczyńskimi czy odwrotnie. Dopiero małżeństwo Mieczysława Cybulskiego z Wincentyną Wysocką powiązało w koligacje rodzinne starych i nowych osadników, choć Wincentyna nie była zalesianką z urodzenia, ale była bliską krewną jednego z klanów Żarczyńskich. Trzeba tu zaznaczyć, że rody Żarczyńskich były w tak odległej linii pokrewieństwa, że zdarzały się przypadki małżeństwa pomiędzy ich przedstawicielami. W drugim okresie Zalesie zasiedliły dwa rody Żarczyńskich, Sawiccy, Sokołowscy, Leniewicze, Boczkowscy, Krajewscy i w końcu Puszkinowie.

Zdarzali się mieszkańcy o narodowości żydowskiej, a według mego ojca Adolfa Urbanowicza, była też rodzina narodowości rosyjskiej. Na zachodnich obrzeżach Kolonii osiadły rodziny ukraińskie: Majtruków, której odłam mieszkał w sąsiedniej Sarkówce, Jancewiczów oraz Filipana. Do rodzin ukraińskich zaliczani byli Lewiccy, Lisieccy i Borowcowie. Czy oni naprawdę byli Ukraińcami, trudno powiedzieć, ale byli wyznania prawosławnego. W pierwszym okresie istnienia kolonii nie miało to znaczenia dla życia mieszkańców. Ciekawostką jest fakt, iż w latach międzywojennych wielu Lewickich zmieniło wyznanie, a wśród Lisieckich jedni uważali się za Polaków, a inni za Ukraińców, ale ich było około dwadzieścioro i mieli różne matki. Nie wyjaśniona jest sprawa osiedlenia się odziny Chodorowskich, którzy byli sąsiadami, lub nawet krewnymi rodziny Sewruków. Sprawa jest chyba o wiele bardziej skomplikowana, bo prawdopodobnie rodzina Chodorowskich była mocno spokrewniona z Sewrukami i przez wielu ich przedstawicieli nazywani byli bratem lub siostrą. Dotyczy to Stanisława Chodorowskiego, Franciszki Bagińskiej z domu Chodorowskiej, czy też, bliżej mi nieznanej, Heleny. Obecnie wiem, iż na pewno część rodziny Chodorowskich wywodziła się z Krzeszowa.

Kolonia Sarkówka powstała na terenach należących do folwarku Hołubne i z Zalesiem wiązało ją tylko sąsiedztwo, gdyż była to niemal w całości wioska ukraińska. Drugi okres osadnictwa w Zalesiu wiąże się czasowo z powstaniem Kolonii Lipniki, a jeśli nie, to na pewno z powstaniem Młodzianówki. Lipniczanie wywodzą też swe najstarsze korzenie z czasami powstania Zalesia.

Bardzo ciekawy aspekt w dziejach Kolonii Zalesia wiąże się z coraz bardziej rygorystycznym egzekwowaniem przez władze służby w wojsku carskim. Było to na skutek carskiego ukazu, który znosił przywileje dla szlachty w zakresie poboru do wojska. Potrzeby w zakresie zwiększonego poboru były spowodowane licznymi lokalnymi wojnami prowadzonymi przez władze carskie, a być może także była to forma represji.

Rygory te dosięgły braci mojego dziadka, przez co Michał Urbanowicz odsłużył 5 z 7 lat służby na okręcie "Aurora", i to tylko dlatego krócej, że uległ wypadkowi i złamał nogę. Zaś drugi brat, Florian Urbanowicz, brał udział w wojnie japońskiej 1904 - 1905. Jego powrót na piechotę z tej wojny trwał około roku, miało to fatalny wpływ na jego życie. Inni moi krewni chowali się, gdzie mogli i jak mogli, aby uniknąć służby w carskim wojsku. Innym, bardzo trudnym okresem, był czasy I wojny światowej, ale nie słyszałem, by ktoś z naszej Kolonii brał bezpośredni udział w walkach; widać akurat tak się złożyło, iż jedni byli za starzy, a inni za młodzi. Zapewne jednak okres ten odcisnął swe piętno na naszej historii, a że czas to już bardziej odległy, więc cierpienia i dolegliwości zostały trochę zapomniane. Fakt, że na naszym terenie przez jakiś czas zmieniały się kilkakrotnie wojska okupacyjne, miał negatywny skutek dla ludności. Ciągłe grabieże i rekwizycje mienia i żywności na rzecz wojsk doprowadziły do klęski głodu i różnych chorób. Wiele osób w naszych rodzinach z tego powodu straciło życie. Duża epidemia miała miejsce w 1918 roku i wiele rodzin zostało zdziesiątkowanych chorobami. Zmarła w tym czasie wielka liczba małych dzieci, ale i dorosłym też to się zdarzało. Różnica między okupantami była taka, że Niemcy brali i zostawiali jakieś pieniądze, lub kwity, a bolszewicy po prostu brali i mówili, że musisz dać na chwałę światowej, socjalistycznej rewolucji.

Geograficznie, teren Zalesia leży we wschodniej części województwa Wołyńskiego i należy do obszarów niziny wołyńskiej. Stanowił środkowo wschodnią połać powiatu kostopolskiego, ale wcześniej należał do środkowej części powiatu rówieńskiego. Powiat kostopolski utworzono dopiero w 1922 roku, a niewątpliwie na rozwój Kostopola miało wpływ wybudowanie linii kolejowej z Równego do Sarn, omijającej Berezne. Droga bita Równe - Sarny i dalej na północ, to sprawa już czasów powojennych na Ukrainie. Istotne jest, iż do momentu wzrostu znaczenia Kostopola dominującą rolę w tym rejonie spełniało Berezne. Stanowiło ono bardzo ważny węzeł drogowy z Podola na Polesie i z Galicji na Litwę. Gmina Berezne należała do jednej z większych pod względem terytorialnym, gdyż sięgała do granicy wschodniej województwa Wołyńskiego, ale tereny położone za Słuczą były słabo zaludnione i tak jest do dziś. W roku 1936 w Bereznem powstał dom Zakonu Sióstr Benedyktynek (Urszulanek), który egzystował do 1943 roku. Do dnia dzisiejszego zachował się budynek, w którym mieścił się zakon, z tym, że obecnie mieści się w nim dom dziecka i klub. Zakon otrzymał od hrabiego Małyńskiego zabytkowe budynki, stanowiące pewnego rodzaju ich miejską siedzibę. Należały one do najstarszych zabytków Bereznego, które w przeszłości było raczej drewniane.

W Bereznem skład narodowościowy wyglądał tak: 90% to byli Żydzi, po 4% Polacy i Ukraińcy, a reszta Rosjanie, Czesi i inne narodowości.Większość sklepów i straganów w Bereznem należała do Żydów; oni także trudnili się handlem obwoźnym po wsiach. Przy okazji byli czymś w rodzaju obecnego radia i telewizji razem wziętych, czyli byli najłatwiej dostępnym żródłem informacji o świecie. Trzeba tu wspomnieć, iż do rzadkości należało czytelnictwo gazet i książek; barierą była słabo rozpowszechniona umiejętność czytania i pisania, gdyż powszechnie, zwłaszcza w początkowym okresie kolonizacji tych terenów, dzieci kończyły naukę na poziomie czteroklasowej szkoły realnej.

Ten osąd może wydawć się trochę niesprawiedliwy, bo od reguły zdarzały się chwalebne wyjątki. Nie wiem, czy w najbliższej okolicy wychodził jakikolwiek dziennik w języku polskim, a jeśli to dopiero w Równem. Trzeba też pamiętać, iż szkoły w pierwszym okresie uczyły po rosyjsku. W pewnym momencie wielką rolę odegrały "siłaczki", które powszechnie pod koniec XIX i na początku XX wieku zaczęły tu przyjeżdżać z Galicji i niosły na te tereny prawdziwy kaganek oświaty, i co najważniejsze, w języku polskim. Bardzo wiele młodych dziewczyn podjęło się tego trudu, a wśród nich moja ciocia Wanda Rossa, po mężu Majewska, spod Dębicy, Była nauczycielką chyba w sąsiedniej wsi Kudranka. O innych bohaterkach tego typu wspominamy przy opisie szkoły w Zalesiu. Wśród tych nauczycieli zdarzali się i mężczyźni. W Zalesiu nigdy nie było innej szkoły, niż czteroklasowa. By się uczyć dalej, trzeba było chodzić do Hołubnego czy Białki.

Nizinny charakter ukształtowania terenu, gdzie różnica wzniesień nie przekracza kilkunastu metrów, przy braku naturalnych odpływów wód opadowych, był przyczyną tworzenie się zastoisk w miejscach lokalnych obniżeń terenu. W konsekwencji powstawały rozległe tereny bagienne. Być może w miejscach stwierdzonych w pierwszej połowie XX wieku bagien nazywanych "Perebih", a oficjalnie zwanych "Zaliwskie Hało", wcześniej były oczka wodne lub jeziorka. Rysowany przez autorów szkicu wsi "Ciek Parów" lub "Fosa" jest według mnie dopływem strugi Krywucha, która stanowiła naturalną wschodnią granicę Kolonii Zalesie, a która jest lewym dopływem rzeki Słucz. Rzeczka Krywucha wypływa z bagien położonych na wschód od wsi Hołubne i płynie w kierunku północnym, by za wsią Mokwin wpaść do Słuczy. Ciek ten funkcjonuje obecnie i zaczyna się w stawach byłego kołchozu, a wcześniej folwarku w Hołubnem. Jak wspominają moi koledzy, byli mieszkańcy Zalesia, podobno w Fosie można było łowić całkiem duże ryby, że o możliwości kąpieli już nie wspomnę. Może jednak należy wziąć pod uwagę, że oni informacje te czerpią z pamięci o swym dzieciństwie, a przecież u dzieci i ryby są większe, i trawy bardziej zielone, i wszystko jest piękniejsze, niż może było naprawdę. Niech im jednak będzie, że w Fosie żyły szczupaki metrowe, że o sumach nie wspomnę, a woda była głęboka tak, iż gruntu złapać nie było można.

Tereny w pobliżu bagien były łąkami i pastwiskami, stanowiącymi naturalne zaplecze dla hodowli bydła. Po zasiedleniu lasy były trzebione, aby mogły powstawać tereny upraw rolnych. Do roku 1943 na obszarze kolonii już wcale nie było zwartych lasów, a jedynie lokalnie kępy drzew iglastych, a w miejscach o większej wilgotności, drzew liściastych (olchy, brzozy). Przed ostatnią wojną jedynie na północnym zachodzie Zalesia zachowało się kilka hektarów lasu sosnowego położonych za drogą, którą zwano "traktem".

W początkach osadnictwa lasów było sporo, więc mieszkańcy kolonii umiejętnie je wykorzystywali, a to do podbierania miodu z barci, czy też dla zbierania grzybów i jagód. To podbieranie miodu z barci było przyczyną dużej rodzinnej tragedii. Otóż mój pradziad, Franciszek Urbanowicz, zamiłowany bartnik, wszedł na swą własną, wysoką sosnę i tak nieszczęśliwie operował na jej szczycie, że spadł i zabił się.

Ze względu na wspomnianą wyżej rzeźbę terenu, okolice Zalesia i Bereznego były bogate w liczne uroczyska i ostępy dawnych borów. Do największych należało uroczysko "Kisłyj Hrud", którego pozostałości jeszcze do dziś budzą szacunek i niepokój, ze względu na unoszące się opary i dymy z płonących torfów. Niestety, dziś w tym miejscu nie ma żadnego drzewa w najbliższej okolicy, ani nawet najlichszej brzózki, a przecież to tutaj, mój pradziad we wsi Oczerecianka był gajowym, a póżniej objazdowym.

Mój ojciec opowiadał o tym, że w Oczereciance mieszkały kobiety, które same uwodziły młodych chłopców i tylko swym spojrzeniem narażały ich na nieszczęścia, czego widomym przykładem miał być Walenty, syn Adama Cybulskiego, który po tych urokach popełnił samobójstwo. Oj, miały siłę uwodzenia te oczereciańskie kobiety, a może te ich uroki wynikały z niespotykanej urody tych kobiet, a to z kolei wynikało z bliskości tajemnych wpływów z oparów "Kisłego Hrudu". Jak było naprawdę, nikt już się nigdy nie dowie, bo po wsi Oczereciance nie ma najmniejszego śladu, a i po "Kisłym Hrodzie" też tylko pozostały resztki i wspomnienia. Może w tych licznych uroczyskach leżała ta siła, która nam każe wracać po latach do miejsc urodzenia, mimo świadomości, iż na miejscu nie spotkamy niczego z uroków przeszłości i malowanych wspomnieniami obrazów dawnego życia, i co dziwne, dotyczy to także ludzi którzy się tam tylko urodzili, a nie zdążyli mieszkać.

W ostatnim okresie gospodarstwa poszczególnych właścicieli miały po kilkanaście hektarów użytków rolnych, w zależności od zamożności i uprzednio dokonanych działów rodzinnych. Obserwowano też zakupy nowych terenów rolnych dla dorastających dzieci, aby nie uszczuplać ojcowizn i zachować je w większej całości. Może to dowodzić zamożności gospodarzy, ale może świadczyć też o tym, że ziemia nie była zbyt droga, a może i jedno, i drugie. Tezę tę potwierdza fakt, że mój dziadek Hipolit i jego brat Adam oraz inni kupili dla swych dzieci znaczny obszar gruntu na tzw. Młodzianówce, co dało początek istnienia tej kolonii. Mogę domniemywać, że początek powstania wsi Lipniki związany jest także z ekspansją rodu Urbanowiczów. Za tezą tą świadczy znaczna ilość mieszkańców wsi o nazwisku Urbanowicz (16 osób). Niestety, mój Ojciec nie pamięta, jakie mogą być ich powiązania z naszą gałęzią rodziny, ale jest hipoteza, że pochodzili oni od Kazimierza Urbanowicza lub jego synów, ewentualnie jego braci, którzy razem z nim przybyli w te strony. Wszystko to jest możliwe i prawdopodobne.

W najbliższej okolicy Zalesia istniały następujące wsie: Gołubne (po ukraińsku Hołubne), Białka (po ukraińsku Biłka), Zamostyszcze, Mokwin, ostatnio nazywany po ukraińsku Pierszotrawniweje, Druchowa, (po ukraińsku Druchiw), Zurne, Jabłonna, Danczymost, Kadobyszcze, Wielka i Mała Kupla i wiele innych, w tym wyżej wspomniane Lipniki, Młodzianówka i Sarkówka. W pobliżu było też Wielkie Pole, inaczej zwane Wielkopole. O tyle ma to znaczenie, iż w nim żyli potomkowie Michała Urbanowicza od I-szej połowy XIX wieku, a był on bratem wspomnianego już Wincentego. Póki co nie mam rozeznania, co łączyło tych wspomnianych braci z mym prapradziadem Kazimierzem Urbanowiczem.

W miarę zaludniania się okolic, konieczne było utrzymywanie sieci dróg. Najważniejszą dla nas była droga z Berezna poprzez Białkę, Zalesie do Gołubnego i dalej do Siedliszcz Małych i Tuczyna. Zwaliśmy ją "Traktem". Obecnie droga ta w zasadzie kończy się w Gołubnem, gdyż dalej, tuż za wsią, usytuowano poligon wojskowy, tak więc pozostały jedynie ślady po naszej drodze. Była ona szerokim traktem o nawierzchni gruntowej, jakich wiele także obecnie spotyka się na Ukrainie, w różnych okolicach Wołynia i Podola, a niektóre z nich bywają oznakowane znakami drogowymi*foto. Trakt stanowił centralną oś Kolonii Zalesie. Wówczas była to jedna z główniejszych dróg w tej części Wołynia, ze względu na fakt, iż droga z Równego do Sarn przebiegała zupełnie inaczej, niż obecnie. Kostopol był miastem o mniejszym znaczeniu, niż Berezne i Tuczyn. Droga z Równego do Sarn wiodła do brodu, a później mostu na rzece Horyń w rejonie Tuczyna, gdzie spotykała się z traktem, nazwijmy go Zalesiańskim, by dotrzeć do Berezna, które było punktem wyjściowym do Sarn na północ i Rokitna na północnym wschodzie, a także Druchowej, czy Ludwipola na południowym wschodzie. Znaczenie Kostopola wzrosło dopiero w związku z wybudowaniem linii kolejowej z Równego do Sarn, a w dużo późniejszym okresie, bitej drogi od Aleksandrii bezpośrednio do Kostopola i dalej, do Sarn, z pominięciem Tuczyna i Berezna. Obecnie trakt na odcinku Białka - Gołubne jest wybrukowany kamieniem łamanym, nieregularnym, no i zmieniono jego niweletę, aby wynieść poziom drogi ponad otaczający go teren. Podobnie uszlachetniono drogę przez Białkę do Mokwina i z Białki do Zurnego. Droga z Zurnego do Berezna ma szlachetniejszą nawierzchnię. Trzeba tu zaznaczyć, że pierwotnie trakt rozdzielał wieś Białkę na dwie części i wjazd do Berezna był od południa, usytuowany był także zupełnie inaczej, niż ma to miejsce obecnie. Mieszkańcy Zalesia i innych miejscowości jeszcze przed ostatnią wojną korzystali z pierwotnego układu drogi, co powodowało, że odległość z Zalesia do Berezna była o parę kilometrów krótsza. Z czasem ten układ się nie zachował, choć w samym miasteczku jest jeszcze ulica na tym, pierwotnym śladzie traktu. Natomiast w Białce już trudno znaleźć ten dawny szlak. Ważnym elementem w układzie dróg była konieczność pokonywania naturalnych przeszkód w postaci rzek i rozległych bagien, które występowały dość licznie na tych obszarach Wołynia. Dlatego dla przekroczenia rzek i rzeczek korzystano przeważnie z brodów, dziś zastąpionym systemem mostów i przepustów. W wyniku przeprowadzonej melioracji tych terenów w okresie powojennym, bagna zaczęły zanikać i rzeczki są mniej uciążliwe do pokonania. Przeprowadzana regulacja stosunków wodnych na tym terenie może poprawiła warunki uprawy gruntów, ale jakże zubożyła krajobraz naszych stron rodzinnych i pozbawiła go szeregu dawnych punktów orientacyjnych. Te zmiany spowodowały, że gdy przywiozłem tu dwóch rodowitych mieszkańców Zalesia, to zaczęli mi wmawiać, że to nie jest ich Zalesie. Było tam trochę inaczej. No cóż, mieli odrobinę racji.

Sieć innych dróg wynikała z aktualnych potrzeb mieszkańców i omijając własności poszczególnych rolników, prowadziła w różnych kierunkach i do różnych miejscowości. Nawierzchnia tych dróg była gruntowa, nie utrzymana, a ich szerokość zależała od stanu pogody i częstotliwości korzystania z drogi, a także zapewne od zgody sąsiadów tej drogi. Z konieczności tworzono drogi dojazdowe do zabudowań i drogi gospodarcze. Głównym środkiem komunikacji były pojazdy konne lub wierzchowce. Z przekazów wiem, że dumą gospodarza było posiadanie przynajmniej jednej pary koni. Myślę, że byli i tacy, którzy mieli specjalne wozy paradne i bryczki oraz sanie ozdobne. Dość często chodzono po prostu piechotą, bo był to najtańszy sposób podróżowania.

Po ustaniu pogromów ludności polskiej, tereny wyludniły się. Pozostali na miejscu mieszkańcy pochodzenia ukraińskiego z głupoty, czy z chęci zysku, niszczyli opuszczone siedliska Polaków. Podobno był taki rozkaz upowców. W efekcie doprowadziło to do zaniku całych wsi i kolonii w tym rejonie. Ostateczny cios zadany został decyzją przesiedlenia całej ludności polskiego pochodzenia na tereny Ziem Odzyskanych po II-iej wojnie światowej i po przejęciu tych terenów w administrację Ukraińskiej Republiki Rad. Po latach władania tymi ziemiami przez Litwinów i Polaków, dostały się one w ręce podobno prawowitych właścicieli, czyli Ukraińców. Jeszcze w 1978 roku na Zalesiu sta stały domy Adama Cybulskiego, Marcina Urbanowicza, Stefana Urbanowicza, Anastazji Borowiec i Andrzeja Lewickiego oraz Majtruków, Filipana i Jancewiczów. Te ostatnie istnieją do dnia dzisiejszego, ale leżały one na poboczach właściwej kolonii i należały do Ukraińców. Wymienione domy były w tym czasie zasiedlone, a ich mieszkańcy pracowali w kołchozie w Hołubnem. W polskich domach mieszkali nowi właściciele, a w ukraińskich starzy, z dziada pradziada. Ponieważ kolektywizacja ostatecznie została zakończona w 1956 roku, można przyjąć, że przez jakiś czas w naszych domach mieszkali i gospodarzyli nowi właściciele, którzy uprawiali naszą ziemię. Obecnie większość jej jest własnością byłego kołchozu, a teraz jakiegoś dzierżawcy. Możemy jednoznacznie powiedzieć, że po sześćdziesięciu latach od opuszczenia przez nas Zalesia, wichrom historii oparł się jedynie sadek Hipolita Cybulskiego, gdyż tylko on jeszcze daje świadectwo naszemu tam pobytowi, choć przykre to, że bezimiennie.

Tu mogę przytoczyć ciekawostkę, iż Adam Cybulski należał do najbardziej jurnych mieszkańców Zalesia, gdyż miał cztery żony i szesnaścioro dzieci, choć pod względem ilości dzieci prym wiódł Wawrzyniec Lisiecki, który dzieci miał dwadzieścioro, ale żon też kilka. Według mnie byli oni obaj bliskimi sąsiadami.

Z podziałem w rodzinach ukraińskich na Polaków i Ukraińców to było tak: zwyczajem było, że gdy Polak zakochał się w Ukraince, to ślub był według obrządku katolickiego i narzeczona zmieniała wyznanie. Do rzadkości należały przypadki odwrotne, to znaczy, iż narzeczony zmieniał wiarę. Taki wyjątek stanowił Tomasz Urbanowicz, który zakochał się w Hannie z Brzestowca i wbrew woli matki zmienił wiarę i zawarł ślub prawosławny, choć, być może, ten fakt w późniejszym okresie uratował mu życie, jak i ułatwił je po wojnie. Nawiasem dodam, iż Tomasz był jedynym, znanym mi Polakiem, który po wojnie wrócił z Polski na Ukrainę. W dziedziczeniu narodowości w zasadzie decydowało pochodzenie matki i jeśli ona była Ukrainką, to dzieci mogły być Ukraińcami, choć w polskich rodzinach takie przypadki rzadko występowały; dzieci Polaka na ogół były Polakami. Tak było do czasów powojennych, bo z dzieci Marcina Urbanowicza zdecydowanie za polskim obywatelstwem opowiedział się Jan, a Irena i Jerzy, z różnych powodów, uważają się za obywateli Ukrainy, choć obecnie polskiego pochodzenia. Ich dzieci w większości przypadków uważają, że są narodowości ukraińskiej.

Domy budowano z dostępnych na miejscu materiałów czyli z drewna, choć w okolicy funkcjonowała kopalnia kredy i cegielnia, ale w tej chwili nie wiadomo już, czy cegła była palona, czy suszona. Używano ją na budowę kominów. W miejscach bardziej zalesionych egzystowały smolarnie, wytwórnie węgla drzewnego, a także byli bartnicy (potwierdza to przypadek mojego pradziada, który zginął spadając z wysokiej sosny, gdy wlazł na poszukiwanie miodu). Produkcję napojów wyskokowych organizowano we własnym zakresie; było to przede wszystkim pędzenie spirytusu z żyta lub innych zbóż, choć w okolicznych majątkach prosperowały gorzelnie, a nawet jedna z miejscowości, nosiła wdzięczne miano "Gorzelnia", choć wymiennie nazywano ją też Hipolitówką. Owe pędzenie samogonu było też w pewnym sensie przyczyną największej na Zalesiu tragedii i morderstwa, o czym dalej w szczegółach. Domy sytuowano na własnych działkach, w miejscach przez siebie wybranych, a obok domów stawiano budynki gospodarcze, urządzano sady, warzywniki, ale też i ogrody kwiatowe. Większość obejść była ogrodzona. W chwili obecnej na terenie byłej Kolonii Zalesie nie ma, niestety, prawie żadnych domów. Teren został zmeliorowany i w całości jest wykorzystywany rolniczo. Na niewielkim kawałku występują nowe zalesienia, ale nie są one duże, tak więc tylko wyżej wspomniana droga przypomina o tym gdzie było NASZE ZALESIE. Nie ma też żadnych śladów po Lipnikach i po Młodzianówce. Egzystują do obecnych czasów wsie Gołubne, Białka, Zurne, Druchowa i Mokwin.

Mój Ojciec twierdził, że w czasie wizyty w 1978 roku spotkał się ze swoim kolegą, Tymoszą Majtrukiem, który mieszkał między Młodzianówką a Zalesiem, (za naszymi łąkami), i którego należy wychwalać po wszystkich kościołach i cerkwiach naszego świata. Bo gdyby ratował Żydów, to sadziłby drzewko w Jerozolimie i otrzymałby medal "Sprawiedliwy wśród narodów świata", ale on starał się ratować nas, Polaków, a nikt nie wpadł na pomysł, aby stworzyć polski Instytut typu "Yad Washem" i znaleźć miejsce, gdzie można by sadzić drzewa i czcić zarówno tych, co umarli bezimiennie, i tych, co starali się ich ratować w okresie ciężkiej dla nich próby. Jak bohaterskie były to czyny, niech świadczy fakt, że znane były przypadki, iż oprawcy kazali żonie zabić męża Polaka, a jeśli nie chciała, to zabijano ją razem z nim. Bywało też tak, że sąsiad był zmuszany do zabicia sąsiada, obok którego żył przez całe lata i z którym razem się cieszyli radościami i smucili tym, co złe i okrutne. Raptem, jacyś wandale, hieny w ludzkim ciele, jacyś obłąkańcy, postanowili dokonać rzezi, i to nie bydła, ale ludzi, i w takim rozmiarze, że żadna władza nie była w stanie nad tym ludobójstwem zapanować. Polacy, szczególnie w 1943 roku, zostali sami naprzeciw rozszalałego żywiołu zbrodni nad zbrodniami. Najgorsze jest to, że nikt, dosłownie nikt, nie został za nią ukarany, a nas nikt za to nie przeprosił i nie upomniał się o tysiące bestialsko pomordowanych ofiar.

Według spisu ludności z 1921 roku, Zalesie liczyło 35 zagród, w których mieszkało 220 mieszkańców, z czego 140 deklarowało narodowość polską, reszta to Ukraińcy i dwie rodziny żydowskie. Mój Ojciec twierdził, że na Zalesiu mieszkały co najmniej dwie rodziny rosyjskie.

W codziennym życiu, do okresu wojny z 1939 roku, nie obserwowano żadnej wrogości między poszczególnymi nacjami; starano się żyć w miarę zgodnie i bez wzajemnych animozji. Dowodem na to jest fakt, że wiele Ukrainek było żonami Polaków; były też rodziny, w których jeden rodzony brat uważał się za Polaka, a drugi za Ukraińca; ale do 1939 roku nie wzbudzało to emocji u mieszkańców tych terenów. Z chwilą agresji ZSRR na Polskę, do głosu doszedł żywioł nacjonalistów ukraińskich i oni objęli, a przynajmniej usiłowali to zrobić, władzę w naszych rodzinnych stronach. O wcześniejszych stosunkach polsko-ukraińskich niech świadczy fakt, że od 1920 do 1939 roku wójtami w Bereznem bywali na zmianę Polacy i Ukraińcy, a mianowicie: Kosowski z Kodobyszcz - Polak, Włodarczuk z Berezna - Ukrainiec, Bielawski z Lipnik - Polak, Rówieniec z Berezna - Ukrainiec, Zborowski z Ostrza - Polak. Wspomniana agresja i jej następstwa okazały się tragiczne w skutkach zarówno dla żywiołu polskiego, a także, później, i dla naszych pogromców. Po 17 września 1939 r. nastąpił ponownie krótki okres panowania Rosjan na tych terenach i część Ukraińców poczuła, że nadszedł czas tworzenia nowej Ukrainy. Jak pokazał czas, Rosjanie nie zamierzali akceptować tworzenia Ukrainy według pomysłów i reguł nacjonalistycznych, a wręcz przeciwnie, robili to według dobrze sprawdzonych na wschodniej Ukrainie, własnych metod i reguł. Nowo pozyskani obywatele, zostali obywatelami wielkiego ZSRR. Dostąpili zaszczytu wybierania "swoich" przedstawicieli do rad wszystkich szczebli. Ci, którzy budzili wątpliwości nowo wybranych władz, dostąpili specjalnego "zaszczytu", udania się na dobrowolnie przymusową ekskursję na tereny, gdzie zdaniem nowych władz, będzie się im lepiej pracowało dla dobra nowej ojczyzny i gdzie zostaną na nowo wychowani. Z terenów Zalesia pierwszymi, którym dano możliwość skorzystania z tego wyjazdu, była cała rodzina Adama Boczkowskiego, a miało to miejsce w styczniu 1940 r. Kierunek wyjazdu - Syberia.

Prawdą jest, że do władz weszła pewna grupa Ukraińców, z tym, że nie był to jeszcze początek dramatu, przynajmniej na terenach Wołynia. Tworzono ukraińską policję, ukraińskie władze administracyjne, ale pod ścisłym nadzorem rosyjskim. Policja najpierw była zajęta wyszukiwaniem tak zwanych wrogów ludu i przygotowaniem ich do wyjazdu na Syberię, ale tryzub nie był symbolem tego kraju. Nie znana jest dokładnie liczba tych, co zostali wywiezieni na Syberię, ale znamy ich losy. Jedynym znanym z nazwiska Ukraińcem, biorącym udział w nowej władzy, był niejaki Filipan, który w tym czasie był sędzią w Bereznem, i zdaniem wielu nacjonalistów, mocno ich krzywdził swymi wyrokami. Nie bez znaczenia był też fakt, iż wielu mieszkańców narodowości żydowskiej poczuło swoje pięć minut, i to oni głównie stanowili oparcie dla nowej władzy radzieckiej.

Innym faktem o kardynalnym znaczeniu, była agresja Niemiec na ZSRR w dniu 22 czerwca 1941 r. Stosunek tych nowych władz okupacyjnych do Ukraińców dał im szerszą możliwość utworzenia "samostijnej Ukrainy", przynajmniej w mniemaniu nacjonalistycznych organizacji ukraińskich. Niemcy prowadzili wobec Ukraińców różne gry i różnie się wobec nich zachowywali, z tym, że nie miało to większego znaczenia w początkowym okresie dla społeczności Zalesia. Policja ukraińska zajęła się głównie wyszukiwaniem i zabijaniem Żydów, a trzeba przyznać, że pracy mieli sporo, bo w miasteczkach wołyńskich Żydzi stanowili większość mieszkańców. Ukraińscy policjanci byli gorliwymi wykonawcami niemieckich poleceń i starali się to robić dokładnie. Zdarzały przypadki ratowania Żydów, zarówno przez Polaków, jak i Ukraińców, choć te ostatnie rzadziej. Inna sprawa, to udział policjantów ukraińskich w typowaniu Polaków do wywozu na roboty do Rzeszy i w ich praktycznej realizacji; a to głównie Polacy byli kandydatami do przymusowej wywózki na roboty. Do praktycznie niespotykanych były przypadki wywózki Ukraińców na te roboty. Prawdą także jest, że po nasileniu się aktów ludobójstwa w stosunków do Polaków, wielu z nich decydowało się na dobrowolny wyjazd na roboty, gdyż była to jedna z form ratunku przed śmiercią.

Wracając do wspomnianego wyżej Filipana, jego współplemieńcy spotkali go któregoś dnia na drodze do Sarkówki, czego ojciec mój był niewidocznym świadkiem; któryś z nich rozpoznał w nim owego nielojalnego sędziego z Berezna. Decyzja była jedna i błyskawiczna; został on zamordowany i ciało jego zbezczeszczono, zaś później zostało ono powieszone na najbliższym drzewie. Jak więc widać, przynależność do narodu ukraińskiego wcale nie chroniła przed ludobójstwem. Oczywiście nikt i nigdy nie szukał sprawców tej zbrodni.

Pierwsza polska tragedia w naszym rejonie zdarzyła się w dniu 4 stycznia 1942 r., kiedy to formalnie rzecz biorąc, "nieznani sprawcy" dokonali mordu na rodzinie Felicjana Żarczyńskiego i ich sąsiadce, Ulanie Lisieckiej. Z tym, że wyjatkowo, był to mord, po którym władze usiłowały prowadzić śledztwo policyjne i usiłowały, co prawda bezskutecznie, ustalić sprawców, ale oni uzyskali opiekunów wśród partyzantów ukraińskich z bliżej nieokreślonej organizacji. Oficjalnie śledztwo nie dało żadnych rezultatów z powodu nie wykrycia sprawców, ale chyba nikt, poza rodziną ofiary, nie był zainteresowany w wyjaśnieniu tego morderstwa.

Prawdziwa eskalacja grabieży i mordów nastąpiła później, to znaczy w końcu roku 1942 i pierwszej połowie 1943 roku. Na samym Zalesiu zabito tylko 11 osób, w tym 9 Polaków, 1 Ukrainkę, 1 Żydówkę, ale ilość grabieży i nocnych napadów była niezliczona, a przy tym należy zaznaczyć, że nigdy nie było wiadomo, czy napad nie skończy się rzezią ludności polskiej. Napady i morderstwa były przygotowane, a niewidzialna ręka malowała krzyże katolickie na drzwiach i domach Polaków. Organizatorzy pilnowali, aby w tych działaniach brali udział wszyscy Ukraińcy z danej miejscowości i to oni byli zmuszani do zabójstw i grabieży. Członkowie organizacji mieli nadzór nad przebiegiem wydarzeń i tylko z rzadka brali czynny udział w zabójstwach. Odmowa udziału ze strony Ukraińca równała się wyrokowi śmierci na niego, wykonywanemu natychmiast. To, co napisałem wyżej, często służy za alibi dla dzisiejszych apologetów nacjonalistów wszelkiej maści i ich usprawiedliwień z dokonywanych morderstw. Jak jednak widać, terror dotyczył wszystkich mieszkańców tych ziem, z tym, że główny nurt był skierowany na Polaków. Mordercy ukraińscy nie wahali się zabijać też Rosjan, przebywających czasowo lub mieszkających na Wołyniu, o czym świadczy przypadek z rodziny Agapiejewa, w której "bulbowcy" zamordowali Rosjankę. Zdarzały się przypadki odwrotne, że i Rosjanie brali udział w morderstwach, o czym może świadczyć przypadek traktorzysty Griszy z Mokwina, który był dezerterem z rosyjskiej armii. Najpierw się ukrywał, a potem ożenił się z Ukrainką, by w końcu zostać mordercą Polaków. Najbardziej przerażający lęk i strach o życie swoje i najbliższych, o stan mienia, był tak paraliżujący i ogromny, że jeszcze przez piętnaście, a nawet dwadzieścia lat po tych wydarzeniach, silnie oddziaływał na ofiary zbrodni. Ja byłem malutkim dzieckiem w czasie tych tragicznych wydarzeń, ale poznałem dość dokładnie ich okropności z rozmów tych, którzy ocaleli. Mój Ojciec przez wiele lat śnił sny, w których przeżywał, to, co widział i czego doznał na Wołyniu. Odważył się po raz pierwszy na podróż na Wołyń dopiero po 35 latach, ale przed wyjazdem spisał testament.

Być może, wspomniana wyżej postawa kierownictwa organizacji nacjonalistycznych, pozwala im obecnie na uniknięcie odpowiedzialności za mordy i akty ludobójstwa, bo przecież żadna z tych osób w ludobójstwie nie brała udziału bezpośredniego, a tylko inspirowali i nadzorowali przebieg działań w tym zakresie. Dlatego też w tej chwili w miastach Ukrainy są ulice Stepana Bendery i innych działaczy OUN.

Ludność pochodzenia polskiego nie dawała się potulnie zabijać, broniła się, boć to potomkowie pionierskich osadników, którzy musieli sobie radzić w trudnych życiowych sprawach i aby dać odpór fali przemocy usiłowali organizować oddziały samoobrony, złożone z mieszkańców jednej, dużej miejscowości lub kilku okolicznych, mniejszych. Taka samoobrona powstała pod koniec 1942 roku i w Zalesiu. Komendantem został Marian Sawicki, a drużynowymi: Adolf Urbanowicz, Mieczysław Cybulski, Józef Żarczyński, syn Adama i Stanisław Puszkin, a oddział liczył 30 mężczyzn i młodych chłopców. Oddział nie miał wielkiego znaczenia, gdyż był słabo uzbrojony i słabo zaopatrzony w amunicje, a swą działalność ograniczał do pełnienia wart i patrolowania okolicy. Na jego uzbrojenie składało się kilka karabinów różnych typów, kilka pistoletów oraz kilkanaście granatów typu RG, zwanych "gruszkami". Broń ta pozostała w spadku po szybko wycofujących się wojskach sowieckich, a którą zapobiegliwi mieszkańcy Zalesia zachowali na lepsze czasy. Rozproszone i rozciągnięte na znacznej odległości gospodarstwa, i na domiar złego, poprzetykane domami Ukraińców, nie dawały żadnych szans na obronę ludności i choć na noce starano się skupiać w większych domach, nie dawało to gwarancji bezpieczeństwa. Pod koniec 1942 roku planowano przenieść ludność do pobliskich Lipnik, które miały bardziej zwartą zabudowę, lecz wiosenny napad ludobójczy na tę wieś zniweczył wcześniejsze plany. Samoobrona się rozwiązała, a ludzie zaczęli szukać ratunku w porzucaniu majątku, dobytku i ucieczce, początkowo do Berezna, a później do większego Kostopola. Gehenna ludności polskiej na Wołyniu, rozpoczęta w latach 1942-1943, miała swój wpływ przez całe następne lata na psychikę ludzi zmaltretowanych strachem, trwogą o życie swoje i swoich bliskich, narażonych na głód i poniewierkę w latach wojny, a i niełatwy start w życie w nowych miejscach bytowania.

Pewna grupa mieszkańców Zalesia wolała dobrowolną wywózkę na roboty do Niemiec niż bardzo prawdopodobną śmierć na miejscu, choć wielu wcześniej przed tymi wywózkami uciekało, ukrywając w różnych miejscach i u różnych ludzi. Znaczna część Zalesian przeszła swą kalwaryjską drogę przez Berezne, później Kostopol, aż po ekspatriację do Polski pod koniec 1944 roku lub na początku 1945.

Przeniesienie do Berezna nie oznaczało końca kłopotów, a wręcz przeciwnie, rozzuchwaleni powodzeniem ukraińscy siepacze atakowali Berezne kilkakrotnie i z olbrzymią zaciekłością. Ataki te zmusiły Niemców do ograniczonego uzbrojenia części Polaków w niewiele wartą broń dla odparcia następnych napaści ukraińskich, lecz nie zdało się to na wiele, a tylko zaostrzyło ich agresję i umocniło ich zajadłość w niszczeniu "Lachiw". Trzeba przyznać, że siły Niemców były niewielkie. W Zurnem stacjonował pluton dla ochrony majątku, a w Bereznem kompania 202 batalionu szturmowego, złożonego głównie z Niemców polskiego pochodzenia, zamieszkujących Śląsk i inne rejony Rzeszy. Tu trzeba zaznaczyć, że oddziały niemieckie były atakowane przez silne na tym terenie oddziały partyzantki rosyjskiej, ale bardzo sporadycznie przez odziały polskiej partyzantki, która była w rejonie Berezna bardzo słaba liczebnie i organizacyjnie. Zdarzało się, że Ukraińcy podszywali się pod partyzantów radzieckich i na ich rachunek dokonywali napadów na wsie i miasteczka wołyńskie. Pod koniec 1943 roku większość rodzin z Zalesia przeniosło się na własną rękę do Kostopola, gdzie też były ofiarami licznych napadów upowskich partyzantów. Jednak dla sprawiedliwości, trzeba dać świadectwo, że nie wszyscy Ukraińcy poddawali się upowskiemu terrorowi. Do nich należeli ci, których synowie, lub inni członkowie rodziny, służyli w zorganizowanych, oficjalnych formacjach ukraińskich przy armii niemieckiej; oni mogli nie podporządkowywać się rozkazom miejscowych prowindyków i mogli zdobywać się na niezależność w postaci udzielania schronienia prześladowanym Polakom, czego doświadczył mój Ojciec, podczas jednej ze straceńczych wypraw do Zalesia, po opuszczeniu go przez Polaków. Kres temu bezprawiu położyło ponowne wejście wojsk sowieckich w styczniu 1944 roku, choć ten fakt niewiele zmienił w ciężkim położeniu Polaków, bo nadal cierpieliśmy głód, a wracać nie było gdzie, a towarzyszył przy tym stale ludziom paniczny strach. Po styczniu 1944 wielu młodych i starszych mężczyzn zostało wcielonych do I Armii Wojska Polskiego i walczyło na różnych frontach ginąc na polu chwały (o przykładach z Zalesia będzie mowa później). Niektórzy schronili się w majątku Zurne i tam przetrwali do wejścia Rosjan. Niemniej "bohaterowie" nie dawnych czasów nie dawali jeszcze za wygraną, i usiłowali gdzieniegdzie organizować coś na kształt oporu, ale szybko wycofali się za Bug, czy San, by tam podjąć dalsze próby walki i czekać na trzecią wojnę światową. Ci, co dziś próbują porównywać tak zwaną akcję "Wisła" do ludobójstwa, obrażają pamięć dziesiątków tysięcy niewinnych ofiar prawdziwego ludobójstwa i kto tego nie rozumie nie ma prawa zabierać głosu w tych sprawach, a przynajmniej wypowiadać się oficjalnie w imieniu całego Narodu Polskiego. Tu należy nadmienić, że wielu niedawnych prześladowców Polaków, raptem zmieniło się w Obywateli Rzeczypospolitej i korzystało z dobrodziejstw osób repatriowanych. Znaleźli się w Polsce, gdzie wielu z nich żyje do dziś, jako obywatele Polski, a jeśli nie oni sami, to ich dzieci. Możliwe to było, bo nikt do dnia dzisiejszego ukaraniem tego ludobójstwa się nie zajął. Obecnie większość zbrodniarzy już nie żyje, a ich dzieci na obecnej Ukrainie usiłują ubrać to ludobójstwo w barwy walki o wielką i niezależną Ukrainę. My, Polacy z Wołynia, nic nie mamy naprzeciw wielkiej i niezależnej Ukrainie, ale uważamy, że zbrodnia na Polakach zawsze pozostanie zbrodnią, mimo najszczytniejszych celów. Co były winne polskie dzieci zabijane przez roztrzaskanie główki o węgieł domów, lub wbijane na sztachety ogrodzeń, a w najlepszym przypadku zabijane siekierą? Cóż były winne bezbronne kobiety, gwałcone i zabijane w okrutny sposób, i te ciężarne, którym rozpruwano brzuchy, by zamordować jeszcze nienarodzone dzieci? Co byli winni starcy i kalecy, których zabijano z zupełnie niezrozumiałych powodów i tylko dlatego, że byli Polakami? Często winą Polaków był fakt, iż usiłowali odzyskać choć odrobinę swego życiowego dorobku, lub dobytku. Czyn ten był podstawą do dokonywania skandalicznych linczów na tych "przestępcach", które mogłyby miaeć może miejsce w dawnych dziejach, ale w czasach nowożytnych wydawały się nie do przyjęcia. Choć, gdy się weźmie pod uwagę zbrodnie faszystowskie czy komunistyczne, to w tym świetle wyczyny ukraińskich siepaczy zdają się blednąć; przecież im udało się wymordować tylko kilkaset tysięcy ofiar, a tamci, wymienieni wyżej, swoje ofiary liczą w miliony.

Po ponownym wejściu Rosjan strach ogarnął też wielu niedawnych uczestników mordów, bo nowe władze i NKWD nie zamierzało się liczyć z poglądem, że Ukraińcy są rzekomo bliżsi Rosjanom, niż Polacy, i traktowali ich z równą bezwzględnością, jak innych. Myślę, że wiedzieli doskonale, czym kierowali się nacjonaliści ukraińscy, dokonując mordów na Polakach i dlatego ich stosunek do Ukraińców z Wołynia był bardzo bezwzględny i konsekwentny. Na Ukrainie w pewnym okresie zostały tylko kobiety i dzieci oraz starcy; było to przyczyną głodu i wielu nieszczęść. Polityka zsyłek na Sybir i represji, zastosowana przez nowe władze, wyciszyły ambicje nacjonalistyczne, a była nawrotem do dobrze sprawdzonych metod stalinowskiego terroru. Represje w stosunku do Ukraińców ciągnęły się przez dziesiątki lat powojennych i dotykały coraz to nowe roczniki. Pierwsi poborowi z Zachodniej Ukrainy trafiali do wojska na Daleki Wschód (np. na Sachalin) i to na okres minimum 5 lat, później złagodzono kurs i młodsi poborowi trafiali do służby na Uralu, i to na okres "tylko" 3 lat. Trochę starsi, którzy już do wojska nie mogli być powołani, mieli możliwość sprawdzenia swych umiejętności w zawodzie górnika w Donbasie, i to przez bliżej nie znany (dla zainteresowanego) czas. Dało to taki skutek, że ludzie po prostu bali się siebie nawzajem i kwitło donosicielstwo oraz korupcja. Tu trzeba dodać, iż wielu dawnych i nowych bojowników o wielką Ukrainę, zostało unicestwionych dopiero w roku 1953, a oni, aby zaspokoić swe dążenia do wolnej Ukrainy, mordowali często w bestialski sposób młode komsomołki - no cóż, Polaków już pod ręką nie było. W ramach represji mieszkaniec wsi nie miał jeszcze w 1988 roku dowodu osobistego do swej prywatnej dyspozycji i nie mógł wyjechać bez zgody przewodniczącego "kołchozu" dalej, niż do rejonowego miasteczka, a gdyby zechciał dalej, to po prostu nie sprzedano by mu biletu na pociąg lub autobus. Może to ślad po starej jeszcze carskiej zasadzie statusu chłopa pańszczyźnianego, który był przypisany do ziemi i nie miał pełnej wolności osobistej.

Dalsze losy Wołynian, to bardzo uciążliwa droga w powszechnie panujących wtedy warunkach, to znaczy wagon towarowy z pryczami i żywym inwentarzem, jeśli komuś się jakiś ostał. Zalesianie do tych szczęśliwców nie należeli i inwentarza żywego nie posiadali, a z ruchomego, zaledwie resztki. Mogła się zdarzyć jakaś koza żywicielka, bądź jakiś zagubiony prosiak, cudem ocalały z pogromu, tym razem nie zbrodniczego. Stan dróg kolejowych w warunkach bezpośrednio powojennych wydłużał w nieskończoność czas podróży, a do tego dochodził jeszcze brak znajomości miejsca docelowego i niepewność tego, co może czekać w nowym miejscu tych przymusowych podróżników. Tu także trzeba zaznaczyć, że wielu mężczyzn walczyło jeszcze na froncie i o losach rodzin decydowały kobiety lub starcy.

Dla pełniejszego obrazu dziejów Zalesia należy wspomnieć o dziesiątkach, a w skali województwa, tysiącach osób, w większości młodych, wywiezionych przez Niemców na roboty do Rzeszy. Nie miały tu miejsca zorganizowane łapanki, znane z Generalnej Guberni, ale tutaj typowaniem kandydatów na wyjazd zajmowała się ukraińska policja, a Niemcy tylko realizowali te działania. Wielu młodych Zalesian znalazło się "na robotach", np.: Marceli Adaszyński, Mikołaj Urbanowicz, Magdalena Dziarnowska i wielu innych. Rodziny Anieli Cybulskiej, Łucjana Rudnickiego, Franciszka Urbanowicza, Antoniego Urbanowicza, Jana Burzyńskiego, Bolesława Burzyńskiego, Wacława Żygadły i wielu innych, których wywieziono do obozu w Trzyńcu, w Koronowie, w Berlinie i do wielu innych miejsc. Mała, kilkunastoletnia Wacława Burzyńska, córka Teofila i Michaliny Burzyńskich, znalazła się aż pod szwajcarską granicą, jako salowa w szpitalu. Do 1943 roku Polacy byli zmuszani do wyjazdu, a później zdarzały się często wypadki dobrowolnego zgłaszania się na wyjazd do Rzeszy, gdyż umęczeni i zastraszeni ludzie nie widzieli szans na egzystencje w rodzinnych stronach. Wielu z tych ludzi przepłaciło tę pracę życiem lub utratą zdrowia, na skutek czego przedwcześnie zmarli. Za znany mi przykład może posłużyć los Łucjana Rudnickiego, który zmarł na skutek chorób wyniesionych z pracy w kopalni w Gliwicach.

Jak zwykle w historiach tragicznych zdarzają się i strony pozytywne; otóż przesiedlenie wielu z nas na tereny obecnej Polski, dało szansę Wołyniakom uzupełnienia swego wykształcenia, często ogromnego awansu społecznego i gospodarczego. Otrzymywane w zamian za pozostawione, działki i gospodarstwa były w zdecydowanej większości lepsze pod względem jakości gruntów, stanu zabudowań i poziomu usprzętowienia. Młodym przedstawicielom tej społeczności stworzono szansę na uzyskanie wykształcenia, na co mamy przykłady wśród Zalesian, aby daleko nie szukać, to jest moja skromna osoba, ale i wielu innych. Myślę, że na wymienienie wszystkich, i całej strony byłoby za mało, i żeby nikogo nie pominąć, ograniczę się tylko do wymienienia kilku profesji, w których Zalesianie zrobili kariery. A więc są wśród nas lekarze, inżynierowie różnych specjalności, ekonomiści, oficerowie, kilku z nas zrobiło kariery naukowe, a znaczna liczba osiągnęła perfekcję w różnych zawodach. Wielu gospodarzyło na wsiach, niektórzy prowadzili wzorowo swe nowe gospodarstwa, ale było też wielu tych, co czekali na rychły powrót dawnych właścicieli, no i w gospodarowaniu efekty mieli marne. Na koniec muszę zaznaczyć, że na Zalesiu, aby się spotkać, trzeba było przejść paręset metrów, a teraz dzielą nas setki kilometrów i więzi rodzinne osłabły, ale aby je choć trochę ożywić, służy ta nasza praca grupki zapaleńców, którym leży na sercu pamięć o tych co odeszli. Zakończę parafrazą sentencji księdza Twardowskiego: "Uczmy się szybko kochać, bo życie nasze krótko trwa"

Wiedzę o historii Zalesia zawdzięczam rozmowom z żyjącymi jeszcze jej dawnymi mieszkańcami, a także łaskawej dobrej pamięci innych współautorów tego opracowania, oraz wielokrotnym wizytom na rodzinnej ziemi, przede wszystkim zaś chęci poznania tego, co obecnie jest co raz bardziej trudne do poznania.

Chcę także zaznaczyć, że nie wszystko, co powyżej napisałem, da się udokumentować, że niektóre przypadki dotyczące historii Zalesia, są moimi domysłami i spekulacjami, niekiedy uzgadnianymi z innymi mieszkańcami tej Kolonii. Gdyby ktoś miał inny pogląd, proszę o uwagi na ten temat.

Leonard Urbanowicz

Tekst na podstawie "Wołyń Bliżej" i http://wolyn.ovh.org - poprawiony