Kto nie pojmie ciszy nie pojmie też słów
(Piccolo Tomasseo)
kolonia
ZALESIE
gmina Berezne, powiat Kostopol, województwo wołyńskie, parafia Berezne
Opracowywane w okolicy:
Lipniki, Młodzianówka, Sarkówka, Druchowa,
Zobacz szkic pamięciowy i wykaz rodzin
Stan do marca 1943 roku i trochę później
KOLONIA ZALESIE była położona w południowo zachodniej części gminy Berezne w pobliżu miejscowości Zurne, a miejscowość ta stanowiła jedną z siedzib hrabiów Małyńskich, których można zaliczyć do ważnych osób w tej opowieści. Kolonia Zalesie leżała pomiędzy wsiami Białką od północy, a Gołubnem (Hołubnem) od południa, a w odległości około 9 kilometrów na południe od miasta Berezne. Od Zalesia na wschód leżał mały Futor Niedzieliszcze, a za tym futorem dalej na wschód była stara i duża wieś Druchowa. Na zachód od Kolonii Zalesie były dość rozległe bagna nazywane Zielene Hało. Bagno to też odgradzało kolonię od północy. Z bagna wypływała rzeczka Fosa, naturalna granica Kolonii, która była lewym dopływem innej rzeczki Krywuchy, a ta z kolei była dopływem Słuczy, do której to wpadała pomiędzy Mokwinem, a Bereznem. Berezne posiadało prawa miejskie i to od bardzo dawna, choć trudno precyzyjnie określić od kiedy. Berezno od dawnych czasów było centrum gminnym. W całej swej historii należało do różnych właścicieli, jednym z ostatnich był Emanuel Małyński. Obecnie Berezne pełni rolę centrum rejonowego. Rejon jest czymś więcej, niż nasza przedwojenna gmina, choćby z faktu, iż jest obszarowo większy, a także z tego, iż w obecnej administracji na Ukrainie obowiązuje układ dwustopniowego zarządzania. Są więc Rejony i Obwody, czyli dawne województwa. W chwili obecnej Berezne stanowi centrum rejonu, w województwie (obłasti) Równe (Rivne lub Rowno w zależności od okresu w jego historii). Berezne po ukraińsku też nazywa się Berezne, ale rejon nazywa się już "berezniwskij" Przedwojenne polskie województwo wołyńskie obejmowało, z grubsza rzecz biorąc, terytorium obecnych dwu obwodów, a więc Wołyńskiego i Rówieńskiego. Obszar Obwodów Wołyńskiego i Rówienskiego został powiększony o ziemie należące przed wojną do województwa Poleskiego, z tym że więcej zyskał ten pierwszy obwód do którego przyłączono powiat Kamieniecko Koszyrski. Od Wołynia odłączono powiat Krzemieniecki, na rzecz Obwodu Tarnopolskiego. Na mapach Ukrainy, miasteczka typu Berezne noszą nazwę osady o miejskim charakterze (posiełok gorodskowo typa). Różni je to od miasta, iż funkcjonują w nich rady osady (sielsowiety). a w miastach są rady miejskie (gorsowiety). Myślę, iż wobec dość dynamiczne rozwoju tej osady niedługo otrzyma prawa miejskie. Oczywiście urzęduje tam urząd Przewodniczącego Rady Rejony (gołowa rajsowieta). Jako ciekawostkę mogę tu przytoczyć, iż miasteczko Tuczyn jest obecnie na poziomie wiejskiego osiedla.
W świetle ostatnich moich dociekań i przemyśleń, dochodzę do wniosku, iż nasza kolonia istniała ponad sto lat i było to w okresie, od 1860 roku, aż do 1980 roku. W jej historii można wyróżnić kilka faz jej rozwoju:
* lata 1860 - 1890 okres pierwszego osadnictwa,
* od 1890 roku do 1920 roku okres drugiego osadnictwa,
* od 1920 do 1943 roku okres pełnego rozwoju kolonii,
* rok 1943 okres wygnania polskich osadników, przesycony mordami na Polakach i grabieży ich mienia
* okres od 1943 roku do 1980 roku, to okres panowania żywiołu ukraińskiego w naszej kolonii.
Datę 1980 przyjąłem hipotetycznie, ponieważ jeszcze w 1978 roku na terenie kolonii były zamieszkałe cztery domy. Nie wiem, czy oprócz chat istniała reszta zabudowy z poszczególnych obejść. W tych domach mieszkali dawni mieszkańcy kolonii, aczkolwiek nie byli to, prawie w każdym przypadku ich pierwotni właściciele, poza jedną rodziną. Z pośród wielu ostały się: dom Adama Cybulskiego, brata mojego dziadka Hipolita, dom Stefana Urbanowicza, stryja mojego Ojca i dom Marcina Urbanowicza, stryjecznego brata mojego ojca, który stał tuż obok naszego domu, czyli Wiktora Urbanowicza, i jeszcze dom Jana Borowca, w którym mieszkała jego córka Anastazja. Na południowo- zachodniej granicy kolonii egzystują jeszcze do dzisiaj trzy domy z ich ukraińskimi właścicielami oraz nie pielęgnowany przez nikogo sad mego dziadka Hipolita Cybulskiego. Po innych domach pozostały tylko okruchy z cegieł i pamięć tych co chcą i mogą o nich pamiętać. Od czasów powstania Zalesia i przez wiele lat po tym, nosiło ono nazwę "Swoboda Zalesie Kazimierzeckie". Kolonią zostało nazwane dopiero po roku 1920, gdy już na trochę dłużej wróciła ono pod administrację polską. Określenie Kazimierzeckie, było przyjęte dla odróżnienia od istniejącego w niedalekiej odległości, innego Zalesia nad Zameczkiem. To drugie Zalesie leżało w odległości około 20 km od naszego i administracyjnie należało do gminy bodajże Tuczyn, a w nowszych czasach należało do powiatu Równe. To odróżnienie było konieczne bo w gminie Kostopol funkcjonowało jeszcze inne Zalesie, i ono leżało w odległości też około 20 km, z tym że na zachód od naszego. Tu trzeba dodać, że w chwili powstawania naszych kolonii, całość tych terenów wchodziła w obręb powiatu Rówieńskiego. Moment wyodrębnienia z powiatu Rówieńskiego powiatów Kostopolskiego i Sarneńskiego to sprawa XX wieku. Budowa kolei żelaznej jak to mówiono z Równego do Sarn i dalej na północ (do Wilna), była przyczyną zahamowania rozwoju i znaczenia naszego miasteczka Berezne, ale także i Tuczyna. Droga bita z Równego do Sarn została wybudowana znacznie później i nie miało to już tak decydującego znaczenia dla naszego Berezna.
Można przyjąć, iż początki dziejów naszego Zalesia są ściśle związane z historią i dziejami rodu hrabiów Małyńskich. Wielu z pierwszych mieszkańców tej kolonii było najpierw pracownikami na różnych funkcjach i w różnych częściach majątku hrabiów Małyńskich, a należeli oni do grupy pracowników najemnych, lub kontraktowych. Jednym z ostatnich przedstawicieli tego rodu był Marek Małyński do, którego w 1930 r. należały majątki Czerniło (288 ha), Lasy Bereznowskie (44141 ha), Lewada (321 ha), Niewirków (1870 ha), Zabara (528 ha), Zurne (606 ha), a innym wymienionym był Emanuel Małyński, do którego należał majątek Bilcze (407 ha) ,powyższe dotyczy tylko województwa Wołyńskiego. Tu trzeba przyznać, że jest to tylko cień olbrzymich posiadłości, które były w rękach Małyńskich w latach, gdy zaczyna się historia naszej kolonii, a i nasi Małyńscy podobno jeszcze w tych czasach hrabiami nie byli. Nie znam dokładnych związków rodzinnych pomiędzy Markiem i Emanuelem, chodź z przekazów wynika, iż właścicielem Zurnego był też Emanuel, ale czy chodzi tu o tę samą osobę to nie wiem. Dziwne w tym spisie jest to, iż nie wymieniona tam została miejscowość Małyńsk. Jest ona położona w niedalekiej odległości od Berezna w kierunku północno zachodnim i według mnie stanowiła znaczny ośrodek przemysłowy Małyńskich, tam znajdował się przez wiele lat dwór, pałac stanowiący ich wieloletnią własność i będący rezydencją osób zarządzających tą częścią ich dóbr. Niestety aktualnie ten dwór nie istnieje, ale wiem, iż wieś egzystuje do dziś. Nie mam wiadomości o szczegółach dotyczących tego rodu. Jak wspomniałem wyżej, szczegóły te wiele by powiedziały w interesującym nas temacie. Dotarło do mej wiadomości, iż panowie hrabiowie mieli różne fantazje i to dość kosztowne, a to automobile, a to samolot, że o innych bardziej przyziemnych nie wspomnę. Do nich należały różne murowane obiekty w Bereznem, mieli spory udział w budowie kolei żelaznej na odcinku Równe- Sarny i dalej na północ kraju. Nie wiem jaki był ich wpływ na rozwój Kostopola. Czy to oni byli udziałowcami budowy dróg bitych z Berezna przez Kamionkę, do Kostopola, a może tylko z Zurnego do Berezna, no bo przecież gdzieś pan hrabia musiał jeździć automobilem. Oprócz tych wymienionych przedsięwzięć, zakładali oni w swych gospodarstwach wiele nowoczesnych urządzeń, typu wodociągi, że o nowoczesnych narzędziach rolniczych nie wspomnę. Z ich inicjatywy powstały w miarę nowoczesne zakłady przeróbki płodów rolnych typu gorzelnie, czy krochmalnie. W produkcji rolnej stosowali wiele nowoczesnych metod upraw i to zapewne dostosowanych do trudnych jakościowo gleb w ich majątkach. Osobnym, ale ważnym obszarem działalności była gospodarka w lasach, których panom hrabiom nie brakowało. Ciekawym tematem byłoby zapoznanie się ze szczegółami dziejów rodu Małyńskich. W jakiś sposób z Zalesiem powiązane są rodziny Rybczyńskich i Chorążewskich. Ci pierwsi byli przez jakiś czas właścicielami majątku Jabłonne, w skład którego wchodziły zachodnie obszary późniejszego Zalesia. Przez związki rodzinne i inne układy z Rybczyńskimi powiązani byli Chorążewscy, a interesy i zobowiązania wprowadziły w sprawy Zalesia Małyńskich, którzy według mnie stali się na pewno właścicielami południowo wschodniej części przyszłego Zalesia. Owe przemiany zachodziły w całym okresie II-giej połowy XIX wieku i nie były wolne od sporów i innych zatargów. We wspomnianej wyżej książce wymienia się dwóch właścicieli dóbr Małyńskich, Marka i Emanuela. Faktem jest, że Emanuel przekazał resztki swej niegdyś bardzo wielkiej fortuny na rzecz klasztoru sióstr Urszulanek w Bereznym, łącznie z pałacem w którym pomieścił się dom zakonny. Taki był koniec wielkiej fortuny Małyńskich, tylko czy całej. W Internecie nie znalazłem żadnych informacji o tym rodzie.
Można przypuszczać, że jakiś wpływ na osadnictwo miały kolejne powstania narodowe i prawdopodobny w nich udział naszych przodków, a przede wszystkim związana z nimi migracja ludności z innych obszarów Polski na Wołyń, który wydawał się dobrym miejscem i stwarzał, na - nazwijmy to; okazję na zejście władzy z oczu. Nieprzebyte lasy ciągnące się kilometrami, przy małej stosunkowo gęstości zaludnienia, pozwalają na uprawdopodobnienie powyższej tezy. Dodatkowo znajduje to także poparcie, w tym iż jak już wspomnieliśmy wielu z uciekinierów wybierało pracę w lasach, z dala od siedzib miejscowej ludności. Być może też jakiś wpływ na rozwój osadnictwa miała carska ustawa uwłaszczeniowa dla chłopów z roku 1864. Choć ta byłaby tu mniej zasadna, gdyż w przypadku naszych przodków oni się za chłopów nie uważali, ponieważ w większości czuli się członkami braci szlacheckiej, a tylko może trochę biedniejszymi, a w wielu wypadkach może też chwilowo ukrywającymi się przed władzą. Domniemania powyższe nie mają poparcia w żadnym dokumencie, ani nawet w bezpośrednio jednoznacznym przekazie ustnym. Mogło to mieć jedynie racjonalne uzasadnienie w wyżej przedstawionych skojarzeniach z różnymi faktami historycznymi. Jedynie wśród części rodziny Urbanowiczów powtarzana jest historia lub legenda, iż nasi przodkowie wywodzą się z Litwy, z tym że tej szeroko pojętej, z jej byłym dużym zasięgiem historycznym. Jest w tym trochę prawdy bo na Litwie i to w różnych jej powiatach występowali Urbanowiczowie. Niebagatelnym czynnikiem dla przetrwania i rozwoju, w każdym przypadku był upór i swego rodzaju przebiegłość poszczególnych przedstawicieli pionierów osadnictwa. Z brzmienia nazwisk osadników po stronie Polaków i stosowana przez nich tradycja nadawania dzieciom niepospolitych imion (np.: Adolf, Zefiryn, Symforian czy Leonard lub Leonarda, Gracjan i wiele podobnych), dowodzi, że są to ludzie o pewnym zasobie wiedzy i zakorzenionych tradycjach szlacheckich, z "dziada pradziada", z tym, że trzeba tu zaznaczyć, iż wiele zależało w każdym przypadku, od indywidualności poszczególnych członków tej społeczności i ich stosunku do tradycji. Ludziom tym nieobce były dobre maniery, choć z czasem szorstkie i twarde, pionierskie warunki życia odbiły się na poczuciu ich jedności ze stanem szlacheckim i ich stosunku do otoczenia. Niemniej zachowywano tradycje i obyczaje wywodzące się ze stanu szlacheckiego. Była to więc drobna, zubożała, ale szlachta. Wśród nich byli tacy, którzy szukali potwierdzenia swego szlachectwa u dworu cesarskiego w Petersburgu i w wielu przypadkach z pomyślnym skutkiem.
Hrabiowie Małyńscy należeli do grupy tak zwanych "dobry panów", gdyż widać dobrze płacili za usługi i zasługi, co pozwoliło na zakup znacznych połaci gruntów na terenie przyszłej Kolonii Zalesie. Z biegiem lat początkowo prawie bezludne obszary porośnięte lasami i borami stawały się coraz bardziej ludne i coraz lepiej zagospodarowane i zurbanizowane rozproszoną wiejską zabudową, a przy tym intensywnie były one wykorzystywane do celów upraw rolnych lub celów hodowlanych. Do pionierów osadnictwa na Zalesiu należeli przedstawiciele rodów:
- Cybulskich, zapewne był to Marek Cybulski (ur. w 1838 lub wcześniej), albo jego nieznany przodek,
- Urbanowiczów a wśród nich był to Kazimierz Urbanowicz i jego nieznani z imienia bracia, lub synowie, od których pochodzą Urbanowiczowie z Lipnik i innych okolicznych miejscowości,
- nieznani z imienia przedstawiciele rodów Lisieckich i Lewickich.
Pewną rolę w powstaniu Zalesia odegrał mój pradziad Franciszek Urbanowicz (ur.1846 zm.1884), żonaty z Urszulą z domu Łoś. Jedno jest pewne, że wielu z tych przyszłych pierwszych mieszkańców Zalesia było pracownikami olbrzymich połaci lasów Małyńskich. Lasy te wymagały, dla prawidłowej i efektywnej nimi gospodarki, olbrzymiej armii pracowników i to zarówno w bezpośredniej produkcji, jak i w nadzorze i dozorze. Stąd była potrzebna olbrzymia ilość gajowych, leśniczych, nadleśniczych i tak zwanych objazdowych, do których należał dozór i nadzór nad poszczególnymi wydzielonymi obszarami lasów. Według pobieżnego szacunku, ilość tych pracowników szła w tysiące osób. Z kolei wynagradzanie tej grupy pracowników wymagało olbrzymich nakładów finansowych, więc właściciele szukali różnych sposobów wynagradzania, a to w naturze lub w równowartości areałów ziemskich. Przyczyną takiego stanu był fakt, iż pożytki z gospodarki lasam,i osiągane były w dużym horyzoncie czasowym, a należności należało płacić na bieżąco. Rozwiązaniem było dawanie oficjalistom leśnym w użytkowanie gajówek, leśniczówek z odpowiednimi kawałkami gruntu do uprawy dla bieżącego utrzymania pracowników. Zasługi Urbanowiczów i Cybulskich u Małyńskich musiały być duże, bo otrzymali w zamian znaczne obszary użytków rolnych na terenie przyszłej Kolonii Zalesie. Grunty te były położone przy jednym z najważniejszych w okolicy traktów drogowych i co też nie było bez znaczenia należały do najżyźniejszych ziem w okolicy. Nie rozstrzygniemy już dziś, jakie były szczegóły tej transakcji kupna sprzedaży gruntów przez założycieli tej naszej kolonii, być może są gdzieś w jakichś archiwach dokumenty w tej sprawie. Archiwum Akt Dawnych w Warszawie twierdzi, iż w zasobach ich akt, niestety takie dokumenty nie występują. Może należy tego rodzaju dokumentów poszukiwać w Archiwach w Łucku lub w Równem.
Do najbardziej dramatycznych są losy Stanisława Rudnickiego, który nie był leśnikiem, ale chyba ekonomem u właściciela tego majątku. Był to pewnie któryś kolejny właściciel majątku w Jabłonnem. W wyniku jakiegoś ustnego chyba porozumienia miedzy owym Rudnickim, a owym właścicielem majątku, otrzymał on w użytkowanie szmat ziemi w Zalesiu, piękną bryczkę i kilka koni. Ów Rudnicki był przeświadczony, iż wspomniane porozumienie upoważnia go do pełnego władania tymi dobrami. W międzyczasie nastąpiła zmiana właścicieli w Jabłonnem i przeszło to w ręce hrabiego Małyńskiego, a on miał inne zdanie w tej materii, to znaczy uprawnień Rudnickiego do jego majątku. W efekcie doszło do długotrwałego procesu sądowego, który chyba Rudnicki przegrał, a koszty sądowe zjadły cały jego majątek. Tu się rodzi mały dylemat, czy ów Rudnicki proces wygrał, czy przegrał i od kogo ostatecznie kupił swe gospodarstwo Jan Borowiec.
Zalesie, jako całość powstawało, jak wyżej wspomnieliśmy, w długim okresie czasu. Pierwsze domy, to były domy wzniesione przez Franciszka Urbanowicza i Marka Cybulskiego oraz przodków Lisieckich i Lewickich. Topografia własności pierwszych mieszkańców Kolonii stanowiła dość obszerny klin pomiędzy druchowską drogą a traktem. Najbliżej Hołubna i jego pól położone były grunty Cybulskich, a dalej w kierunku Berezna były grunty Lisieckich, następnie Urbanowiczów, a najbliżej Berezna grunty Lewickich. Czy na początku grunty Urbanowiczów dotykały traktu jak pozostałych sąsiadów, czy od razu leżały po obu stronach drogi, tego dziś nie wiadomo. Możliwe też jest, iż w trakcie drugiego zasiedlenia na Zalesiu, mogli oni dokupić ziemie za traktem po stronie północno zachodniej. W drugiej kolejności osiedlenia, ale chyba niewiele później, niż jego początki, przybyli na Zalesie Adaszyńscy, Sewrukowie i Rudniccy. Rudniccy jednak, jak już wspomnieliśmy, sprzedali swe działki Borowcowi. Grunty tych nowych właścicieli leżały po lewej stronie traktu, jadąc z Hołubna, zaś od południa pomiędzy drogą do Sarkówki, a polami należącymi do Urbanowiczów, które leżały na północ ale po tej samej stronie drogi. W oparciu o to można jednoznacznie stwierdzić, że Cybulscy nie mieli gruntów po lewej (zachodnio północnej) stronie drogi. Co do usytuowania gruntów Lewickich i Lisieckich, to niestety brak o tym precyzyjnych wiadomości. Można chyba stwierdzić, że przypadek moich przodków był jedyny w zakresie usytuowania działek po obu stronach traktu, choć dotyczy to tylko działek Wiktora i Michała Urbanowiczów. Czy grunty po lewej stronie traktu należały do Małyńskich w całej rozciągłości traktu na Zalesiu, czy tylko w części tego obrębu gruntowego, dokładnie tego nie wiadomo. Możliwa jest i taka wersja, że w czasie parcelacji majątku Hołubne, na jego części powstała Sarkówka i ta część Zalesia za traktem do działek Urbanowiczów.
Na północ od Lewickich nastąpiła kolejna fala osiedleńcza na Zalesiu, a miało to miejsce w około trzydzieści lub więcej lat po pierwszej, czyli około 1900 roku. Wtedy przywędrowali na Zalesie Żarczyńscy, Sokołowscy, Leniewicze i Sawiccy, także Zielenkiewicze i inni. Ten okres osiedleńczy zbiega się z powstaniem wsi Lipniki, ale był od niego niezależny, gdyż grunty Lipnik nie należały do Małyńskich. Stosunki własnościowe w tym obszarze naszej gminy były dość skomplikowane, gdyż bardzo często zmieniali się właściciele dworów i folwarków okolicznych, a zależało to od aktualnych potrzeb ekonomicznych, tych chwilowych właścicieli posiadłości, podejmowane były decyzje o sprzedaży lub podziale majątków. Jeśli zmiany wynikały z podziałów majątków na skutek posagów wnoszonych we wianie przez nowe małżonki lub z tytułu działów spadkowych, było to zjawiskiem naturalnym, z tym iż na ogół pozostawały w obrębie tej samej rodziny. Sprzedaże jednak powodowały zmianę właścicieli. Pewnego rodzaju formą zmiany własności były konfiskaty, zarządzane przez władze carskie po powstaniach narodowych i wtedy nowymi właścicielami stawali się ludzie spolegliwi wobec władzy, a byli to najczęściej Rosjanie.
W 1943 roku na Zalesiu mieszkało w osobnych domach sześć rodzin przedstawicieli rodu Urbanowiczów. Byli to Michał, Wiktor, rodzina Floriana, Stefan, Franciszek syn Wiktora oraz Marcin syn Michała. W Zalesiu mieszkała jeszcze Agata Urbanowicz, która była żoną Adama Boczkowskiego a córką Franciszka seniora, oraz siostrą pozostałych starszych wymienionych tu Urbanowiczów. Rodową siedzibą Urbanowiczów był dom wybudowany przez Franciszka seniora, w którym później mieszkał Florian i jego rodzina, a przez wiele lat babcia Urszula. Dom był dość przestronny, czteroizbowy. Pozwalał na to, by nawet przez jakiś czas mieściła się w nim szkoła. To dowodzi, iż Franciszek był mimo młodego wieku dość zamożnym człowiekiem, a po za tym dowodzi, też że jego potrzeby w tym zakresie były wyższego rzędu. Tego typu obiekty przypominały małe dworki. Domy na Zalesiu były różne, w zależności od możliwości finansowych budowniczego i ich umiejętności. Nikt już dzisiaj nie wyjaśni dlaczego Kornelia Urbanowiczowa zmusiła swego męża Wiktora do budowania ich domu aż dwa razy, choć wieść przekazuje nie był on skory do aktywności gospodarczej.
Wyposażenie tych domów było bardzo różne. Wszystkie na ogół posiadały kominy i piece o dość skomplikowanym systemie budowy, bo oprócz systemu ogrzewania pomieszczeń, służył one także do pieczenia chleba i do spania w okresie zimy, a także jako kuchnia dla przygotowania posiłków. Domy w większości przypadków posiadały sufity, które były solidnej konstrukcji, gdyż służyły też do przechowywania zbóż na strychach. Podłogi drewniane występowały u bogatszych inwestorów, a biedniejsi zaspakajali się podłogą glinianą, w święta posypywaną żółtym piaskiem. Chaty były dość ubogie w sprzęty, poza łóżkami i szafami występowały ławy, które też służyły do spania. Do obowiązkowego wyposażenia należały święte obrazy, a później także portrety ślubne. W domach tych mieszkali przedstawiciele różnych pokoleń całej rodziny, przy czym proszę zwrócić uwagę, iż rodziny były bardzo wielodzietne. W większości domów było to miejsce gdzie odbywało się całe życie rodziny, od porodów, aż po zgony. Kolebki i trumny też były robione własnoręcznie przez zdolniejszych przedstawicieli rodu. Podobnie tyczy się to i sprzętów gospodarczych typu wiadra, beczki, dzieże, czy skopki lub masielnice, ale też drewnianych pługów, bron, czy wideł lub grabi. Jedynie do gotowania używano sprzętu metalowego. Do przechowywania produktów służyły garnki gliniane oraz beczki drewniane. Garnki gliniane służyły też za wazony do kwiatów. Przy pomocy tych wypalanych grzano potrawy w piecach.
Charakter zabudowy sąsiadujących z Zalesiem wsi takich jak Gołubne czy Bialka, świadczy o tym, że są one pozostałością dawnych folwarków lub wsi pańszczyźnianych, a w oparciu o to można stwierdzić, że są one starsze niż nasza Kolonia Zalesie. Oceniając stworzone przez pierwszych osadników warunki życia, można sądzić, iż musiały być one dość atrakcyjne, gdyż znajdowali się następcy tych pionierów, którzy decydowali się spędzać dalsze swe życie, czy to w samym Zalesiu, czy to w jego okolicy. Przykładem niech tu będzie ród Żarczyńskich, który swe korzenie zapuszczał w różnych miejscowościach w okolicy Zalesia i w różnym czasie, a bogato był reprezentowany w samym Zalesiu. Przyczyną sprawczą był zapewne fakt, iż ziemia była dobrem stosunkowo łatwo dostępnym, co pozwalało tym, dla których brakło działów na ojcowiznach, aby szukali sobie nowego miejsca pobytu i do rozwoju. Stosunkowo łatwa dostępność powierzchni uprawnych przy postępie agrotechnicznym upraw, pozwalał sięgać po coraz nowe tereny do kolonizowania. Stąd też pochodzenie nazwy "kolonia". Ciekawostką jest fakt, iż w całej swej historii, Zalesie należało do tych osad, gdzie nie występowali bezpośrednio przedstawiciele rodu Bagińskich, a jedynie ród ten był reprezentowany tylko przez kilka osób płci żeńskiej, które były żonami Cybulskich i Urbanowiczów. Mój osobisty przypadek (Leonarda Urbanowicza) polega na tym, iż moje dwie Babcie były z domu Bagińskie, ale nie były dla siebie bliską rodziną.
Przybliżając czas powstania naszej kolonii, można przyjąć, że mogło to mieć miejsce w latach 1860-1870. Potwierdzają tę tezę daty urodzin przodków w rodzinie Cybulskich i Urbanowiczów. W ramach pierwszego okresu osadnictwa osiedlili się w Zalesiu Adaszyńscy, Sewrukowie i Rudniccy. Drugi okres intensywniejszego osadnictwa w Zalesiu miał miejsce w około trzydzieści lat po pierwszym, z tym że nowi osadnicy zajęli grunty położone w północnej części Kolonii. Stosunki między nowymi i starymi osadnikami układały się różnie, ale chyba bez specjalnej wylewności, czy zażyłości. Dopiero lata późniejsze spowodowały powolne przełamywanie lodów. Nowi osadnicy wchodzili w koligacje rodzinne między sobą; Sawiccy z Żarczyńskimi czy odwrotnie. Dopiero małżeństwo Mieczysława Cybulskiego z Wicentyną Wysocką powiązało w koligacje rodzinne starych i nowych osadników, choć Wincentyna nie była zalesianką z urodzenia, ale była bliską krewną jednego z klanów Żarczyńskich. Trzeba tu zaznaczyć, że rody Żarczyńskich były w tak odległej linii pokrewieństwa, że zdarzały się przypadki małżeństwa pomiędzy ich przedstawicielami. W drugim okresie Zalesie zasiedliły dwa rody Żarczyńskich, Sawiccy, Sokołowscy, Leniewicze, Boczkowscy, Krajewscy i w końcu Puszkinowie. Zdarzali się mieszkańcy o narodowości żydowskiej i według mego Ojca Adolfa Urbanowicza, rodzina narodowości rosyjskiej, a na obrzeżach zachodnich Kolonii osiadła rodzina ukraińska Majtruków, której część mieszkała w sąsiedniej Sarkówce i Jancewiczów oraz Filipana. Nie wyjaśniona jest sprawa osiedlenia rodziny Chodorowskich, którzy byli sąsiadami lub nawet krewnymi rodziny Sewruków. Sprawa jest chyba o wiele bardziej skomplikowana, bo prawdopodobnie rodzina Chodorowskich była mocno spokrewniona z Sewrukami i przez wielu ich przedstawicieli nazywana była bratem lub siostrą. Tyczy to Stanisława Chodoroskiego, czy Franciszki Bagińskiej z domu Chodorowskiej, czy też bliżej mi nieznanej Heleny. Obecnie wiem, iż na pewno część rodziny Chodorowskich wywodziła się z Krzeszowa.
Kolonia Sarkówka powstała na terenach należących do folwarku Hołubne i z Zalesiem wiązało ją tylko sąsiedztwo, gdyż była to niemal w całości wioska ukraińska. Drugi okres osadnictwa w Zalesiu wiąże się czasowo z powstaniem Kolonii Lipniki, a jeśli nie, to napewno z powstaniem Młodzianówki. Lipniczanie wywodzą też swe najstarsze korzenie z czasami powstania Zalesia.
Jest jeszcze jeden ciekawy aspekt w dziejach Kolonii Zalesia, odnosi się on do coraz bardziej rygorystycznego wymagania służby w wojsku carskim, szczególnie odnosi sie to do braci mojego dziadka Wiktora. Michał Urbanowicz odsłużył 5 z 7 lat służby na okręcie "Aurora" i to tylko dlatego, że uległ wypadkowi i złamał nogę, Florian Urbanowicz i mój ojciec chrzestny Zygmunt Dziekoński zaliczyli udział w wojnie japońskiej 1904-1905 i powrót na piechotę z niej, który trwał około roku. Inni moi krewni chowali się gdzie mogli i jak mogli by uniknąć służby w carskim wojsku.
Bardzo trudnym okresem był okres I wojny światowej. Jakoś na szczęście nie słyszałem by ktoś z naszej Kolonii brał bezpośredni udział w walkach, widać akurat tak się złożyło iż jedni byli za starzy, a inni za młodzi. Okres ten jednak odcisnął swe piętno na naszej historii, ponieważ czas już bardziej odległy, więc i cierpienia i dolegliwości tam tego czasu zostały trochę zapomniane. Fakt, iż na naszym terenie przez jakiś czas zmieniały się kilkakrotnie wojska okupacyjne miał swój bardzo negatywny dla ludności skutek. Ciągłe grabieże i rekwizycje na rzecz wojsk mienia i żywności, doprowadziły do klęski głodu i różnych chorób. Wiele osób w naszych rodzinach z tego powodu straciło życie. Różnica między okupantami była taka, że Niemcy brali i zostawiali jakieś pieniądze lub kwity, a bolszewicy po prostu brali i mówili, że musisz dać na chwałę światowej socjalistycznej rewolucji.
Geograficznie, teren Zalesia leży we wschodniej części województwa Wołyńskiego i należy do obszarów niziny wołyńskiej. Stanowił środkowo wschodnią połać powiatu kostopolskiego, ale wcześniej należał do środkowej części powiatu rówieńskiego. Powiat kostopolski, utworzono dopiero w 1922 roku, a niewątpliwie na rozwój Kostopola miał wpływ wybudowanie linii kolejowej z Równego do Sarn, która omijała Berezne. Droga bita Równe, Sarny i dalej na północ to sprawa już czasów powojennych na Ukrainie. Bardzo istotne jest, iż do momentu wzrostu znaczenia Kostopola dominującą rolę w tym rejonie spełniało Berezne. Stanowiło ono bardzo ważny węzeł drogowy z Podola na Polesie i z Galicji na Litwę. Gmina Berezne należała do jednej z większych pod względem terytorialnym, gdyż sięgała do granicy wschodniej województwa Wołyńskiego, ale tereny położone za Słuczą były słabo zaludnione i tak jest do dziś. W roku 1936 w Bereznem powstał dom Zakonu Sióstr Benedyktynek (Urszulanek), który egzystował do 1943 roku. Do dnia dzisiejszego zachował się budynek, w którym mieścił się zakon, z tym że obecnie mieści się w nim dom dziecka i klub. Zakon otrzymał od Hrabiego Małyńskiego zabytkowe budynki, które były, powiedzmy to tak, czymś w rodzaju ich miejskiej siedziby. Należały one do najstarszych zabytków Berezna, którego zabudowa była w większości drewniana, a tylko nieliczne obiekty były murowane. W Bereznem skład narodowościowy wyglądał tak: 90% to byli Żydzi, po 4% Polacy i Ukraińcy, a reszta to Rosjanie, czy Czesi i inne narodowości. Większość sklepów i straganów należała do Żydów, oni także trudnili się handlem obwoźnym po wsiach, a przy okazji byli czymś w rodzaju obecnego radia i telewizji razem wziętych, czyli byli najłatwiej dostępnym źródłem informacji o świecie. Trzeba tu wspomnieć, iż do rzadkości należało czytelnictwo gazet i książek, barierą była słabo rozpowszechniona umiejętność czytania i pisania, gdyż powszechne było kończenie nauki dzieci na poziomie czteroklasowej szkoły realnej, a szczególnie miało to miejsce w początkowym okresie kolonizacji tych terenów. Chodź teraz dochodzę do wniosku, iż ten osąd jest trochę niesprawiedliwy, bo od reguły zdarzały się chwalebne wyjątki. Nie wiem czy w najbliższej okolicy wychodził jakikolwiek dziennik w języku polskim. Trzeba też pamiętać, iż szkoły też w pierwszym okresie uczyły po rosyjsku. Wielką rolę odegrały tu siłaczki, które powszechnie zaczęły tu przyjeżdżać z Galicji. Miało to miejsce pod koniec XIX i na początku XX wieku, a niosły na te tereny prawdziwy kaganek oświaty i to co najważniejsze, że w języku polskim. Wiele, bardzo wiele młodych dziewczyn podjęło się tego trudu, a wśród nich była moja ciocia Wanda Rossa z pod Dębicy a po mężu Majewska, która była nauczycielką chyba we wsi Kudranka(?). O innych bohaterkach tego typu wspominamy przy opisie szkoły w Zalesiu.
Nizinny charakter ukształtowania terenu, gdzie różnica wzniesień nie przekracza kilkunastu metrów, przy braku naturalnych odpływów wód opadowych był przyczyną tworzenie się zastoisk w miejscach lokalnych obniżeń terenu. W konsekwencji powstawały rozległe tereny bagienne. Być może w miejscach stwierdzonych w pierwszej połowie XX wieku bagien nazywanych "Perebih", a oficjalnie zwanych "Zaliwskie Hało" wcześniej były oczka wodne lub jeziorka. Rysowany przez autorów szkicu ciek Parów lub Fosa, jest według mnie dopływem strugi Krywucha, która stanowiła wschodnią naturalną granicę Kolonii Zalesie, a która jest lewym dopływem rzeki Słucz. Rzeczka Krywucha wypływa z bagien położonych na wschód od wsi Gołubne i płynie w kierunku północnym, by za wsią Mokwin wpaść do Słuczy. Ciek ten funkcjonuje obecnie i zaczyna się w stawach byłego kołchozu, a wcześniej folwarku w Hołubnem. Jak wspominają moi współautorzy podobno w Fosie można było łowić całkiem duże ryby, że o możliwości kąpieli nie wspomnę. Może w tym miejscu należy wziąć pod uwagę, że oni te informacje czerpią z pamięci o swym dzieciństwie, a przecież u dzieci i ryby są większe i trawy bardziej zielone i wszystko jest piękniejsze niż może było naprawdę. Niech im jednak będzie, że w Fosie żyły szczupaki metrowe, że o sumach nie wspomnę, a woda była głęboka tak, iż gruntu złapać nie można było. Tereny w pobliżu bagien były łąkami i pastwiskami, stanowiącymi naturalne zaplecze dla hodowli bydła. Po zasiedleniu, lasy były trzebione, aby powstawały tereny upraw rolnych. Do roku 1943 na obszarze kolonii już nie było wcale zwartych lasów, a jedynie lokalnie kępy drzew iglastych, a w miejscach o większej wilgotności liściastych (olchy, brzozy). W początkach osadnictwa, lasów było sporo, więc mieszkańcy kolonii umiejętnie je wykorzystywali, a to do podbierania miodu z barci, czy też dla zbierania grzybów, czy jagód. Ze względu na wspomnianą wyżej rzeźbę terenu, okolice Zalesia i Berezna były bogate w liczne uroczyska i ostępy dawnych borów. Do największych należało uroczysko "Kisłyj Hrud", którego pozostałości jeszcze do dziś budzą szacunek i niepokój ze względu na unoszące się opary i dymy z płonących torfów. Niestety, dziś w tym miejscu nie ma żadnego drzewa w najbliższej okolicy, ani nawet najlichszej brzózki, a przecież to tutaj mój pradziad we wsi Oczerecianka był gajowym, a później objazdowym. To w tej Oczereciance mieszkały kobiety, które same uwodziły młodych chłopców i samym tylko spojrzeniem narażały ich na nieszczęścia, czego widomym przykładem był Walenty, syn Adama Cybulskiego, który po tych urokach popełnił samobójstwo. Oj, miały siłę uwodzenia te oczereciańskie kobiety, a może te uroki wynikały z niespotykanej urody tych kobiet, a to wynikało z bliskości tajemnych wpływów z oparów "Kisłego Hrudu". Jak było naprawdę nikt już się nigdy nie dowie, bo po wsi Oczereciance nie ma najmniejszego śladu, a i po "Kisłym Hrodzie" też tylko resztki pozostały i wspomnienia. Może w tych licznych uroczyskach leżała ta siła, która nam karze wracać po latach do miejsc urodzenia, mimo świadomości, iż na miejscu nic nie spotkamy z uroków przeszłości i malowanych wspomnieniami obrazów dawnego życia i co dziwne, dotyczy to także ludzi, którzy się tam tylko urodzili. Przed ostatnią wojną jedynie na północnym zachodzie Zalesia zachowało się kilka hektarów lasu sosnowego położonych za drogą, którą zwano "traktem".
W ostatnim okresie gospodarstwa poszczególnych właścicieli miały po kilkanaście hektarów użytków rolnych w zależności od zamożności i uprzednio dokonanych działów rodzinnych. Obserwowano też zakupy nowych terenów rolnych dla dorastających dzieci, aby nie uszczuplać ojcowizn i zachować je w większej całości. Fakt ten może dowodzić zamożności gospodarzy, ale może świadczyć też o tym, że ziemia nie była zbyt droga, a może i jedno i drugie. Moją tezę potwierdza fakt, że mój dziadek Hipolit i jego brat Adam i inni kupili dla swych dzieci znaczny obszar gruntu na tzw. Młodzianówce, co dało początek istnienia tej kolonii. Mogę domniemywać, że początek powstania wsi Lipniki związany jest z ekspansją rodu Urbanowiczów. Na poparcie tej tezy może świadczyć znaczna ilość mieszkańców wsi o nazwisku Urbanowicz (16 osób). Niestety, mój Ojciec nie pamięta jakie mogą być ich powiązania z naszą gałęzią rodziny, ale jest hipoteza, że pochodzili oni od Kazimierza Urbanowicza lub jego synów, ewentualnie jego braci, którzy razem z nim przybyli w te strony. Wszystko to jest możliwe i prawdopodobne.
W najbliższej okolicy Zalesia istniały następujące wsie: Gołubne po ukraińsku Hołubne, Białka po ukraińsku Biłka, Zamostyszcze, Mokwin, ostatnio nazywany po ukraińsku Pierszotrawniweje, Druchowa, po ukraińsku Druchiw, Zurne, Jabłonna, Danczymost, Kadobyszcze, Wielka i Mała Kupla i wiele innych, w tym wyżej wspomniane Lipniki, Młodzianówka i Sarkówka. W miarę zaludniania się okolic, konieczne było by utrzymywać sieć dróg. Najważniejszą dla nas była droga z Berezna poprzez Białkę, Zalesie do Gołubnego i dalej do Siedliszcz Małych i Tuczyna. Obecnie ta droga w zasadzie kończy się w Gołubnem, gdyż dalej, tuż za wsią usytuowano poligon wojskowy, tak więc pozostały jedynie ślady po naszej drodze. Droga ta była szerokim traktem o nawierzchni gruntowej, jakich wiele także obecnie spotyka się na Ukrainie, w różnych okolicach Wołynia i Podola, a niektóre z nich bywają oznakowane znakami drogowymi. Trakt stanowił centralną oś Kolonii Zalesie. To była jedna z główniejszych dróg w tej części Wołynia ze względu na fakt, iż droga z Równego do Sarn przebiegała zupełnie inaczej niż obecnie. Kostopol był miastem o mniejszym znaczeniu niż Berezne i Tuczyn. Droga z Równego do Sarn wiodła do brodu, a później mostu na rzece Horyń w rejonie Tuczyna, gdzie spotykała się z traktem nazwijmy go Zalesiańskim, by dotrzeć do Berezna, które było punktem wyjściowym do Sarn na północ i Rokitna na północnym wschodzie, a także Druchowej czy Ludwipola na południowym wschodzie. Znaczenie Kostopola wzrosło dopiero w związku z wybudowaniem linii kolejowej z Równego do Sarn, a w dużo późniejszym okresie bitej drogi od Aleksandrii bezpośrednio do Kostopola i dalej do Sarn z pominięciem Tuczyna i Berezna. Obecnie trakt na odcinku Białka - Gołubne jest wybrukowany kamieniem łamanym nieregularnym, no i zmieniono jego niweletę, aby wynieść poziom drogi ponad otaczający go teren. Podobnie, uszlachetniono drogę przez Białkę do Mokwina i z Białki do Zurnego. Droga z Zurnego do Berezna ma szlachetniejszą nawierzchnię. Trzeba tu zaznaczyć, że pierwotnie trakt rozdzielał wieś Białkę na dwie części i wjazd do Berezna był od południa, i był on usytuowany zupełnie inaczej niż ma to miejsce obecnie. Mieszkańcy Zalesia i innych miejscowości jeszcze przed ostatnią wojną korzystali z pierwotnego układu drogi, co powodowało, iż odległość z Zalesia do Berezna była o parę kilometrów krótsza. Z czasem ten układ się nie zachował, choć w samym miasteczku jest jeszcze ulica na tym pierwotnym śladzie traktu. Natomiast w Białce już trudno znaleźć ten dawny szlak. Ważnym elementem w układzie dróg była konieczność pokonywania naturalnych przeszkód w postaci rzek i rozległych bagien, które występowały dość licznie na tych obszarach Wołynia. Dlatego korzystano dla przekroczenia rzek i rzeczek przeważnie z brodów, ale dziś jest już system mostów i przepustów. W wyniku przeprowadzonej melioracji tych terenów w okresie powojennym, bagna zaczęły zanikać i rzeczki są mniej uciążliwe do pokonania. Przeprowadzana regulacja stosunków wodnych na tym terenie może poprawiła warunki uprawy gruntów, ale jakże zubożyła krajobraz naszych stron rodzinnych i pozbawiła szeregu dawnych punktów orientacyjnych.
Sieć innych dróg wynikała z aktualnych potrzeb mieszkańców i omijając własności poszczególnych rolników prowadziła w różnych kierunkach i do różnych miejscowości. Nawierzchnia tych dróg była gruntowa nie utrzymana, a ich szerokość zależała od stanu pogody i częstotliwości korzystania z drogi, a także zapewne od zgody sąsiadów tej drogi. Z konieczności tworzono drogi dojazdowe do zabudowań i drogi gospodarcze. Głównym środkiem komunikacji były pojazdy konne lub wierzchowce. Z przekazów wiem, że dumą gospodarza było posiadanie przynajmniej jednej pary koni. Myślę, że byli i tacy co mieli specjalne wozy paradne i bryczki oraz sanie ozdobne. Dość często chodzono po prostu piechotą, bo był to najtańszy sposób podróżowania. Po ustaniu wyniszczania ludności polskiej, tereny wyludniły się. Pozostali na miejscu mieszkańcy pochodzenia ukraińskiego z głupoty, czy z chęci zysku niszczyli opuszczone siedliska Polaków. Podobno był taki rozkaz upowców. W efekcie doprowadziło to do zaniku całych wsi i kolonii w tym rejonie. Ostateczny cios zadany został decyzją przesiedlenia całej ludności polskiego pochodzenia na tereny Ziem Odzyskanych po II-iej Wojnie Światowej i przejęciu tych terenów w administrację Ukraińskiej Republiki Rad. Po latach władania tymi terenami przez Litwinów i Polaków, dostały się one w ręce podobno prawowitych właścicieli, czyli Ukraińców. Jeszcze w 1978 roku na Zalesiu były domy Adama Cybulskiego, Marcina Urbanowicza, Stefana Urbanowicza, Anastazji Borowiec i Andrzeja Lewickiego oraz Majtruków, Filipana i Jancewiczów. Te ostatnie istnieją do dnia dzisiejszego, ale leżały one na poboczach właściwej kolonii i należały do Ukraińców. Wymienione domy były w tym czasie zasiedlone, a ich mieszkańcy pracowali w kołchozie w Hołubnem, w polskich domach mieszkali nowi właściciele, a w ukraińskich starzy z dziada, pradziada. Ponieważ kolektywizacja ostatecznie została zakończona w 1956 roku, można przyjąć że przez jakiś czas w naszych domach mieszkali i gospodarzyli nowi właściciele, którzy uprawiali naszą ziemię. Obecnie większość jej jest własnością byłego kołchozu, a na aktualną chwilę jakiegoś dzierżawcy. Możemy jednoznacznie powiedzieć, że po sześćdziesięciu latach od opuszczenia przez nas Zalesia wichrom historii oparł się jedynie sadek Hipolita Cybulskiego, gdyż tylko on jeszcze daje świadectwo naszemu tam pobytowi, choć przykre to, że bezimiennie.
Tu mogę przytoczyć ciekawostkę, iż Adam Cybulski należał do najbardziej jurnych mieszkańców Zalesia, gdyż miał cztery żony i szesnaścioro dzieci, choć pod względem ilości dzieci prym wiódł Wawrzyniec Lisiecki, który dzieci miał dwadzieścioro, ale żon też kilka. Według mnie byli oni obaj bliskimi sąsiadami. Z tym podziałem w rodzinach ukraińskich na Polaków i Ukraińców to było tak; jak Polak zakochał się w Ukraince, to ślub był według obrządku katolickiego i narzeczona zmieniała wyznanie, do rzadkości należały przypadki odwrotne, to znaczy, iż narzeczony zmieniał wiarę. Tyczy się to Tomasza Urbanowicza, który zakochał się w Hannie z Brzestowca i wbrew woli matki zmienił wiarę i ślub był prawosławny, choć być może ten fakt uratował mu życie w późniejszym okresie jak i po wojnie. Nawiasem dodam, iż Tomasz był jedynym znanym mi Polakiem, który po wojnie wrócił na Ukrainę. W zakresie dziedziczenia narodowości w zasadzie decydowało pochodzenie matki i jeśli ona była Ukrainką to dzieci mogły być Ukraińcami, choć w polskich rodzinach takie przypadki nie występowały, dzieci Polaka na ogół były Polakami. Tak było do czasów powojennych, bo z dzieci Marcina Urbanowicza zdecydowanie za polskim obywatelstwem opowiedział się Jan, a Irena i Jerzy z różnych powodówv uważają się za obywateli Ukrainy, choć obecnie polskiego pochodzenia. Ich dzieci w większości przypadków uważają, że są narodowości ukraińskiej.
Domy budowano z dostępnych na miejscu materiałów czyli z drewna, choć w okolicy funkcjonowała kopalnia kredy i cegielnia, ale w tej chwili nie wiadomo już, czy cegła była palona, czy suszona. Używano ją na budowę kominów. W miejscach bardziej zalesionych egzystowały smolarnie, wytwórnie węgla drzewnego, a także byli bartnicy (potwierdza to przypadek mojego pradziada, który zginął spadając z wysokiej sosny, gdy wlazł na poszukiwanie miodu). Produkcje napojów wyskokowych organizowano we własnym zakresie, a było to przede wszystkim pędzenie spirytusu z żyta lub innych zbóż choć w okolicznych majątkach prosperowały gorzelnie, a nawet jedna z miejscowości nosiła wdzięczne miano Gorzelnia, choć wymiennie nazywano ją też Hipolitówką. Owe pędzenie samogonu było też w pewnym sensie przyczyną największej na Zalesiu tragedii i morderstwa, o czym dalej w szczegółach. Domy sytuowano na własnych działkach w miejscach przez siebie wybranych, a obok domów budowano budynki gospodarcze, urządzano sady, warzywniki, ale były też ogrody kwiatowe. Większość zagród była ogrodzona. W chwili obecnej na terenie byłej Kolonii Zalesie nie ma niestety prawie żadnych domów. Teren został zmeliorowany i w całości jest wykorzystywany rolniczo. Na niewielkim fragmencie występują nowe zalesienia, ale nie są one duże, tak więc tylko wyżej wspomniana droga przypomina o tym gdzie było NASZE ZALESIE. Nie ma też żadnych śladów po Lipnikach i po Młodzianówce. Egzystują do obecnych czasów wsie Gołubne, Białka, Zurne, Druchowa i Mokwin.
------------------------------------------------------------------------
Mój Ojciec twierdzi, że w czasie wizyty w 1978 roku spotkał się z jego kolegą Tymoszą Majtrukiem, który mieszkał między Młodzianówką a Zalesiem (za naszymi łąkami) i którego należy wychwalać po wszystkich kościołach i cerkwiach naszego świata. Bo gdyby ratował Żydów to sadziłby drzewko w Jerozolimie i otrzymałby medal "Sprawiedliwy wśród narodów świata", ale on starał się ratować nas Polaków, a nikt nie wpadł na pomysł aby stworzyć Polski Instytut typu "Jad Waszem" i znaleźć miejsce gdzie można by sadzić drzewa i czcić zarówno tych co umarli bezimiennie i w nie wiadomo w jakim celu i tych co starali się ich ratować w okresie ciężkiej dla nich próby. Jakże bohaterskie były to czyny niech świadczy fakt, że znane były przypadki, że oprawcy kazali żonie zabić męża Polaka, a jeśli nie, to zabijano ją razem z nim. Bywało też tak, że sąsiad był zmuszany do zabicia sąsiada, obok którego żył przez całe lata i z którym razem się cieszyli radościami i smucili tym co złe i okrutne. Raptem, jacyś wandale, hieny w ludzkim ciele, jacyś obłąkańcy, postanowili dokonać rzezi i to nie bydła, ale ludzi i to w takim rozmiarze, że żadna władza nie była w stanie nad tym ludobójstwem zapanować. Polacy szczególnie w 1943 roku zostali sami naprzeciw rozszalałego żywiołu zbrodni nad zbrodniami. Najgorsze jest to że nikt dosłownie nikt nie został za nią ukarany, a nas nikt za to nie przeprosił i nie upomniał się o tysiące bestialsko pomordowanych ofiar.
Według spisu ludności z 1921 roku Zalesie liczyło 35 zagród, w których mieszkało 220 mieszkańców z czego 140 deklarowało narodowość polską reszta to Ukraińcy i dwie rodziny żydowskie. Mój Ojciec twierdził, że na Zalesiu mieszkały co najmniej dwie rodziny rosyjskie. W codziennym życiu do okresu wojny z 1939 roku nie obserwowano żadnej wrogości między poszczególnymi nacjami, starano się żyć w miarę zgodnie i bez wzajemnych animozji. Dowodem na to jest fakt, że wiele Ukrainek było żonami Polaków, były rodziny gdzie jeden rodzony brat uważał się za Polaka, a drugi za Ukraińca, ale do 1939 roku nie było to czymś co wzbudzało jakieś emocje u mieszkańców tych terenów. Z chwilą agresji ZSRR na Polskę do głosu doszedł żywioł nacjonalistów ukraińskich i oni objęli, a przynajmniej usiłowali to zrobić, władzę w naszych rodzinnych stronach. O wcześniejszych stosunkach polsko-ukraińskich niech świadczy fakt, że wójtami w Bereznie bywali na zmianę Polacy i Ukraińcy, a mianowicie: Kosowski z Kodobyszcz -Polak, Włodarczuk z Berezna -Ukrainiec, Bielawski z Lipnik -Polak, Rówieniec z Berezna -Ukrainiec, Zborowski z Ostrza -Polak -od 1920 do 1939 roku.
Wspomniana agresja i jej następstwa okazały się tragiczne w skutkach zarówno dla żywiołu polskiego, a także później i dla naszych pogromców. Po 17 września 1939 r. nastąpił ponownie krótki okres panowania Rosjan na tych terenach i część Ukraińców poczuła, że nadszedł czas tworzenia nowej Ukrainy. Jak pokazał czas, Rosjanie nie za bardzo zamierzali akceptować tworzenie Ukrainy według pomysłów i reguł nacjonalistycznych, a wręcz przeciwnie robili to według dobrze sprawdzonych na wschodniej Ukrainie metod i reguł. Nowo pozyskani Obywatele, zostali Obywatelami wielkiego ZSRR. Dostąpili zaszczytu wybierania "swoich" przedstawicieli do rad wszystkich szczebli. Ci którzy wzbudzali wątpliwości u nowo wybranych władz dostąpili specjalnego "zaszczytu", na dobrowolnie przymusową ekskursję na tereny gdzie zdaniem nowych władz będzie się im lepiej pracowało dla dobra nowej ojczyzny i gdzie zostaną na nowo wychowani. Z terenów Zalesia pierwszymi, którym dano możliwość skorzystania z tego wyjazdu, była cała rodzina Adama Boczkowskiego, a miało to miejsce w styczniu 1940 r. a kierunek wyjazdu Syberia. Prawdą jest, że do władz weszła pewna grupa Ukraińców, z tym, że nie był to jeszcze początek dramatu, przynajmniej na terenach Wołynia. Tworzono ukraińską policję, ukraińskie władze administracyjne, ale pod ścisłym nadzorem rosyjskim. Policja najpierw była zajęta wyszukiwaniem tak zwanych wrogów ludu i przygotowaniem ich do wyjazdu na Syberię, ale tryzub nie był symbolem tego kraju. Nie znana jest dokładnie liczba tych co zostali wywiezieni na Syberię, ale znamy ich losy. Jedynym znanym z nazwiska Ukraińcem biorącym udział w nowej władzy był niejaki Filipan, który w tym czasie był sędzią w Bereznem, i zdaniem wielu nacjonalistów mocno ich krzywdził, swymi wyrokami. Nie bez znaczenia był też fakt, iż wielu mieszkańców narodowości żydowskiej poczuło swoje pięć minut i oni to głównie stanowili oparcie dla nowej władzy radzieckiej.
Innym faktem o kardynalnym znaczeniu była agresja Niemiec na ZSRR w dniu 22 czerwca 1941 r. Stosunek władz okupacyjnych do Ukraińców dał im szerszą możliwość utworzenia "samostijnej Ukrainy" przynajmniej w mniemaniu nacjonalistycznych organizacji ukraińskich. Niemcy prowadzili różne gry wobec Ukraińców i różnie się wobec nich zachowywali, z tym, że w początkowym okresie nie miało to większego znaczenia dla społeczności Zalesia. Policja ukraińska zajęła się teraz wyszukiwaniem i zabijaniem Żydów, a trzeba przyznać, że pracy mieli sporo, bo w miasteczkach wołyńskich Żydzi stanowili większość mieszkańców. Byli gorliwymi wykonawcami niemieckich poleceń i starali się to robić dokładnie. Zdarzały przypadki ratowania Żydów zarówno przez Polaków jak i Ukraińców, choć te ostatnie rzadziej. Inna sprawa to udział policjantów ukraińskich w typowaniu Polaków do wywozu na roboty do Rzeszy i ich praktycznej realizacji, a to głównie Polacy byli kandydatami do przymusowej wywózki na roboty. Do praktycznie niespotykanych były przypadki wywózki Ukraińców na te roboty. Prawdą jest, że po nasileniu się aktów ludobójstwa w stosunków do Polaków, wielu z nich decydowało się na dobrowolny wyjazd na roboty, gdyż była to jedna z form ratunku przed śmiercią. Wracając do wspomnianego wyżej Filipana, jego współplemieńcy spotkali go któregoś dnia na drodze do Sarkówki, czego ojciec mój był niewidzialnym świadkiem, któryś z nich rozpoznał w nich owego sędziego z Berezna, decyzja była jedna i błyskawiczna, został on zamordowany i ciało jego z bezczeszczono, a później zostało powieszone na najbliższym drzewie. Jak więc widać przynależność do narodu ukraińskiego wcale nie chroniła przed ludobójstwem. Oczywiście nikt i nigdy nie szukał sprawców tej zbrodni.
Pierwsza polska tragedia w naszym rejonie zdarzyła się w dniu 04 01 1942 r., kiedy to formalnie rzecz biorąc nieznani sprawcy dokonali mordu na rodzinie Felicjana Żarczyńskiego i ich sąsiadce Ulanie Lisieckiej. Z tym, że był to mord, po którym władze usiłowały prowadzić śledztwo policyjne i usiłowały co prawda bezskutecznie ustalić sprawców, a ci uzyskali opiekunów wśród partyzantów ukraińskich z bliżej nieokreślonej organizacji. Śledztwo oficjalnie nie dało żądnych rezultatów z powodu nie wykrycia sprawców. Chyba nikt poza rodziną ofiary nie był zainteresowany w wyjaśnieniu tego morderstwa.
Prawdziwa eskalacja grabieży i mordów nastąpiła później to znaczy w końcu roku 1942 i pierwszej połowie 1943 roku. Na samym Zalesiu zabito tylko 11 osób w tym 9 Polaków, 1 Ukrainkę, 1 Żydówkę, ale ilość grabieży nocnych napadów była niezliczona, a przy tym należy, zaznaczyć, że nigdy nie było wiadomo, czy napad nie skończy się rzezią ludności polskiej. Napady i morderstwa były przygotowane, a niewidzialna ręka malowała krzyże katolickie na drzwiach i domach Polaków. Organizatorzy pilnowali, aby w tych działaniach brali udział wszyscy Ukraińcy z danej miejscowości i to oni byli zmuszani do zabójstw i grabieży. Członkowie organizacji mieli nadzór nad przebiegiem wydarzeń i tylko z rzadka brali czynny udział w zabójstwach. Odmowa ze strony Ukraińca równała się wyrokowi śmierci na niego, które wykonywane były natychmiast. To co napisałem wyżej służy za alibi dla dzisiejszych apologetów i wszelkiej maści usprawiedliwień dokonywanych morderstw. Jak z tego widać terror dotyczył wszystkich mieszkańców tych ziem, z tym, że główny kierunek był skierowany na Polaków. Mordercy ukraińscy nie wahali się zabijać Rosjan przebywających czasowo lub mieszkających na Wołyniu o czym świadczy przypadek z rodziny Agapiejewa, w której "bulbowcy" zamordowali Rosjankę. Zdarzały się przypadki odwrotne, że Rosjanie brali udział w morderstwach, o czym może świadczyć przypadek traktorzysty Griszy z Mokwina, który był dezerterem z rosyjskiej armii najpierw się ukrywał, a potem ożenił się z Ukrainką, by w końcu zostać mordercą Polaków. Najwyższego rozmiaru strach i lęk o życie swoje i najbliższych i o stan mienia był paraliżujący i był tak ogromny, taki, że jeszcze przez piętnaście, a nawet dwadzieścia lat po tych wydarzeniach oddziaływał na ofiary zbrodni. Ja byłem malutkim dzieckiem w czasie tych tragicznych wydarzeń, ale poznałem dość dokładnie te okropności z rozmów tych co ocaleli. Mój Ojciec przez wiele lat śnił sny, w których przeżywał, to co widział i co doznał na Wołyniu. Odważył się po raz pierwszy na podróż na Wolyń po 35 latach, ale przed wyjazdem spisał testament. Być może wspomniana wyżej postawa kierownictwa organizacji nacjonalistycznych pozwala im obecnie na uniknięcie odpowiedzialności za mordy i akty ludobójstwa, bo przecież żadna z tych osób w ludobójstwie nie brała udziału bezpośredniego, a tylko inspirowali i nadzorowali przebieg działań w tym zakresie. Dlatego też w tej chwili w miastach Ukrainy są ulice Stepana Bendery i innych działaczy OUN.
Ludność pochodzenia polskiego nie dawała się tylko zabijać boć to potomkowie pionierskich osadników, którzy musieli sobie radzić w trudnych życiowych sprawach i aby dać odpór fali przemocy usiłowali organizować oddziały samoobrony złożone z mieszkańców danej dużej miejscowości lub kilku okolicznych mniejszych. Taka samoobrona powstała i w Zalesiu pod koniec 1942 roku. Komendantem został Marian Sawicki a drużynowymi Adolf Urbanowicz. Mieczysław Cybulski, Józef Żarczyński syn Adama i Stanisław Puszkin, a oddział liczył 30 mężczyzn i młodych chłopców. Oddział nie miał wielkiego znaczenia, gdyż był słabo uzbrojony i słabo zabezpieczony w amunicje, a swą działalność ograniczał do pełnienia wart i patrolowania okolicy. Na uzbrojenie składało kilka karabinów różnych typów, kilka pistoletów, oraz kilkanaście granatów typu RG zwanych "gruszkami". Broń ta pozostała w spadku po szybko wycofujących się wojskach sowieckich, a którą zapobiegliwi mieszkańcy Zalesia zachowali na lepsze czasy. Rozproszone i rozciągnięte na znacznej odległości gospodarstwa, i na domiar złego poprzetykane domami Ukraińców, nie dawały żadnych szans na obronę ludności i choć na noce starano się skupiać w większych domach, nie dawało to gwarancji bezpieczeństwa. Pod koniec 1942 roku planowano przenieść ludność do pobliskich Lipnik, które miały bardziej zwartą zabudowę, lecz wiosenny napad ludobójczy na tą wieś zniweczył te plany. Samoobrona się rozwiązała, a ludzie zaczęli szukać ratunku w porzucaniu dobytku i majątku i ucieczce początkowo do Berezna, a później do większego Kostopola. Gehenna ludności polskiej na Wołyniu rozpoczęta w latach 1942-1943 miała swe konsekwencje przez całe lata w naciskach na psychikę zmaltretowanych strachem i trwogą o życie swoje i swoich bliskich i w narażeniu na głód i poniewierkę w latach wojny, a i niełatwy start w życie w nowych miejscach bytowania. Pewna grupa mieszkańców Zalesia wolała dobrowolną wywózkę na roboty do Niemiec niż bardzo prawdopodobną śmierć na miejscu. Choć wielu wcześniej przed tymi wywózkami uciekało ukrywając w różnych miejscach i u różnych ludzi. Znaczna część Zalesian przeszła swą kalwaryjską drogę przez Berezne, później Kostopol, aż po ekspatriację do Polski pod koniec 1944 roku lub na początku 1945. Przeniesienie do Berezna nie oznaczało końca kłopotów, a wręcz przeciwnie rozzuchwaleni powodzeniem ukraińscy siepacze atakowali Berezne kilkakrotnie i z olbrzymią zaciekłością. Ataki te zmusiły Niemców do ograniczonego uzbrojenia części Polaków w niewiele wartą broń dla odparcia następnych napaści ukraińskich, lecz nie zdało się to na wiele, a wręcz przeciwnie zaostrzyło ich agresję i umocniły ich zajadłość w niszczeniu "Lachiw". Trzeba przyznać, że siły Niemców były niewielkie. W Zurnem był pluton dla ochrony majątku, a w Bereznem kompania 202 batalionu szturmowego złożonego głównie z Niemców polskiego pochodzenia zamieszkujących Śląsk i inne rejony Rzeszy. Tu trzeba zaznaczyć, że oddziały niemieckie były atakowane przez silne na tym terenie oddziały partyzantki rosyjskiej, ale bardzo sporadycznie przez odziały polskiej partyzantki, która była w rejonie Berezna bardzo słaba liczebnie i organizacyjnie. Ukraińcy podszywali się pod partyzantów radzieckich i na ich rachunek dokonywali napadów na wsie i miasteczka wołyńskie. Pod koniec 1943 roku większość rodzin z Zalesia przemieściło się na własną rękę do Kostopola, gdzie też byliśmy ofiarami licznych napadów upowskich partyzantów. Tu trzeba dać świadectwo, że nie wszyscy Ukraińcy poddawali się upowskiemu terrorowi do nich należeli ci, których synowie, lub inni członkowie rodziny służyli w zorganizowanych oficjalnych formacjach ukraińskich przy armii niemieckiej, oni mogli nie podporządkowywać się rozkazom miejscowych prowindyków i mogli zdobywać się na niezależność w postaci udzielania schronienia prześladowanym Polakom, doświadczył tego mój Ojciec podczas jednej ze straceńczych wypraw do Zalesia, po opuszczeniu go przez Polaków. Kres temu bezprawiu położyło ponowne wejście wojsk sowieckich w styczniu 1944 roku, choć ten fakt nie wiele zmienił w ciężkim położeniu Polaków bo nadal cierpieliśmy głód, a wracać nie było gdzie, a był przy tym też paniczny strach. Wielu młodych i starszych mężczyzn zostało wcielonych do I Armii Wojska Polskiego i walczyło na różnych frontach i wielu zginęło na polu chwały (o przykładach z Zalesia będzie mowa później). Niektórzy schronili się w majątku Zurne i tam przetrwali do wejścia Rosjan. Niemniej "bohaterowie" nie dawnych czasów nie dawali jeszcze za wygraną, i usiłowali gdzie, niegdzie organizować coś na kształt oporu, ale szybko wycofali się za Bug, czy San, by tam podjąć dalsze próby walki i czekać na trzecią wojnę światową. Ci co dziś próbują porównywać tak zwaną akcję "Wisła" do ludobójstwa obrażają pamięć dziesiątków tysięcy niewinnych ofiar z prawdziwego ludobójstwa i kto tego nie rozumie nie ma prawa zabierać głosu w tych sprawach, a przynajmniej wypowiadać się oficjalnie w imieniu całego Narodu Polskiego. Tu należy nadmienić, że wielu niedawnych prześladowców Polaków, raptem zmieniło się w Obywateli Rzeczypospolitej i korzystało z dobrodziejstw osób repatriowanych i znaleźli się w Polsce, gdzie wielu z nich żyje do dziś jako obywatele Polski, a jeśli nie oni sami to ich dzieci. Możliwe to było, bo nikt do dnia dzisiejszego tym ludobójstwem od strony jego ukarania się nie zajął. Obecnie większość zbrodniarzy już nie żyje, a ich dzieci na obecnej Ukrainie usiłują ubrać to ludobójstwo w barwy walki o wielką i niezależną Ukrainę. My Polacy z Wołynia nic nie mamy naprzeciw wielkiej i niezależnej Ukrainie, ale uważamy, że zbrodnia na Polakach zawsze pozostanie zbrodnią mimo najszczytniejszych celów. Co były winne polskie dzieci zabijane przez roztrzaskanie główki o węgieł domów, lub wbijane na sztachety ogrodzeń, a w najlepszym przypadku zabijane siekierą? Cóż były winne bezbronne kobiety gwałcone i zabijane w okrutny sposób, i te ciężarne, którym rozpruwano brzuchy by zamordować jeszcze nienarodzone dzieci? Co byli winni starcy i kalecy których zabijano z zupełnie niezrozumiałych powodów i tylko dlatego, że byli Polakami? Często winą Polaków był fakt, iż usiłowali odzyskać choć odrobinę swego życiowego dorobku, lub dobytku. Czyn ten był podstawą do dokonywania skandalicznych linczów na tych przestępcach, które miałyby może miejsce w dawnych dziejach, ale w czasach nowożytnych wydawały się nie do przyjęcia. Choć gdy się weźmie pod uwagę zbrodnie faszystowskie, czy komunistyczne to w tym świetle wyczyny ukraińskich siepaczy zdają się blednąć, przecież im udało się wymordować tylko kilkaset tysięcy ofiar, a ci wymienieni wyżej ofiary liczą w miliony.
W okresie po wejściu ponownym Rosjan strach ogarnął też wielu niedawnych uczestników mordów, bo nowe władze i NKWD nie zamierzało się liczyć, z tym, że Ukraińcy są niby bliżsi Rosjanom, niż Polacy, ale oni traktowali ich z równą bezwzględnością jak innych. Myślę sobie, że wiedzieli oni, czym kierowali się nacjonaliści ukraińscy dokonując swych mordów na Polakach i dlatego ich stosunek do Ukraińców z Wołynia był bardzo srogi i bezwzględnie konsekwentny. Na Ukrainie w pewnym okresie zostały tylko kobiety i dzieci oraz starcy, było to przyczyną głodu i wielu nieszczęść. Polityka zsyłek na Sybir i represji zastosowana przez nowe władze wyciszyły ambicje nacjonalistyczne, a była nawrotem do dobrze sprawdzonych metod stalinowskiego terroru. Represje w stosunku do Ukraińców ciągnęły się przez dziesiątki lat powojennych i dotykały co raz to nowe roczniki. Pierwsi poborowi z Zachodniej Ukrainy trafiali do wojska na Daleki Wschód (np. na Sachalin i to na okres minimum 5 lat), później złagodzono kurs i młodsi poborowi trafiali do służby na Uralu i to na okres tylko 3 lat. Trochę starsi, którzy już do wojska nie mogli być powołani mieli możliwość sprawdzić swe umiejętności w zawodzie górnika w Donbasie i to przez bliżej nie znany dla zainteresowanego czas. Dało to taki skutek, że ludzie po prostu bali się siebie nawzajem, a kwitło donosicielstwo i korupcja. Tu trzeba dodać, iż wielu dawnych i nowych bojowników o wielką Ukrainę, zostało unicestwionych dopiero w roku 1953, a oni aby zaspokoić swe dążenia do wolnej Ukrainy mordowali często w bestialski sposób młode komsomołki, no cóż Polaków już pod ręką nie było. W ramach represji mieszkaniec wsi nie miał jeszcze w 1988 roku dowodu osobistego do swej prywatnej dyspozycji i nie mógł wyjechać bez zgody przewodniczącego "kołchozu" dalej niż do rejonowego miasteczka, a gdyby zechciał dalej, to po prostu nie sprzedano by mu biletu na pociąg lub autobus. Może to ślad po starej jeszcze carskiej zasadzie chłopa pańszczyźnianego, który był przypisany do ziemi i nie miał pełnej wolności osobistej.
Dalsze losy Wołynian to bardzo uciążliwa droga w powszechnie stosowanych wtedy warunkach, to znaczy wagon towarowy z pryczami i żywym inwentarzem, jeśli komuś się jakiś ostał. Zalesianie do tych szczęśliwców nie należeli i inwentarza żywego nie posiadali, a z ruchomego resztki. Mogła się zdarzyć jakaś koza żywicielka, bądź jakiś zagubiony prosiak cudem ocalały z pogromu, tym razem nie zbrodniczego. Stan dróg kolejowych w warunkach bezpośrednio powojennych wydłużał w nieskończoność czas podróży, a do tego dochodził jeszcze brak znajomości miejsca docelowego i niepewność tego co może czekać tam, tych przymusowych podróżników. Tu także trzeba zaznaczyć, że wielu mężczyzn walczyło jeszcze na froncie i o losach rodzin decydowały kobiety lub starcy.
Do pełniejszego obrazu dziejów Zalesia należy wspomnieć o dziesiątkach, a w skali województwa tysiącach osób, w większości młodych, wywiezionych przez Niemców na roboty do Rzeszy. Nie miały tu miejsca zorganizowane łapanki znane z Generalnej Guberni, ale tutaj typowanie kandydatów na wyjazd zajmowała się ukraińska policja, a Niemcy realizowali te działania. Wielu młodych Zalesian znalazło się "na robotach" np.; Marceli Adaszyński, Mikołaj Urbanowicz, Magdalena Dziarnowska i wielu innych. Rodziny Cybulskiej Anieli, Rudnickiego Łucjana, Franciszka Urbanowicza, Antoniego Urbanowicza, Jana Burzyńskiego, Bolesława Burzyńskiego, Wacława Żygadły i wielu innych, których wywieziono do obozu w Trzyńcu, w Koronowie, w Berlinie i do wielu innych miejsc. Mała kilkunastoletnia Wacława Burzyńska córka Teofila i Michaliny Burzyńskich znalazła się aż pod szwajcarską granicą jako salowa w szpitalu. Do 1943 roku było to zmuszanie Polaków do wyjazdu, a później zdarzały się często wypadki dobrowolnego zgłaszania się na wyjazd do Rzeszy, gdyż umęczeni i zastraszeni ludzie nie widzieli szans na egzystencje w rodzinnych stronach. Wielu z tych ludzi przepłaciło te pracę życiem lub utratą zdrowia, na skutek czego przedwcześnie zmarli. Za znany mi przykład może posłużyć los Łucjana Rudnickiego, który zmarł na skutek chorób wyniesionych z pracy w kopalni w Gliwicach.
Jak zwykle w historiach tragicznych zdarzają się i strony pozytywne, otóż przesiedlenie wielu Nas na tereny obecnej Polski dało szansę wielu przedstawicielom Wołyniaków do uzupełnienia swego wykształcenia, dało szansę ogromnego awansu społecznego i gospodarczego. Otrzymywane w zamian działki i gospodarstwa były na pewno w zdecydowanej większości lepsze pod względem jakości gruntów, stanu zabudowań i poziomu usprzętowienia. Młodym przedstawicielom tej społeczności stworzono szansę na uzyskanie wykształcenia, na co mamy przykłady wśród Zalesian, aby daleko nie szukać to moja skromna osoba, ale i wielu innych. Myślę, że na wymienienie wszystkich to całej strony byłoby za mało, i żeby nikogo nie pominąć ograniczę się tylko do wymienienia kilku profesji, w których zalesianie zrobili kariery a więc są wśród nas lekarze, inżynierowie różnych specjalności, ekonomiści, oficerowie, kilku z nas zrobiło kariery naukowe, a znaczna ilość osiągnęła perfekcję w różnych zawodach. Wielu gospodarzyło na wsiach, niektórzy prowadzili wzorowo swe nowe gospodarstwa, ale było też wielu tych co czekali na rychły powrót dawnych właścicieli no i efekty mieli marne w gospodarowaniu.
Na koniec trzeba zaznaczyć, że na Zalesiu aby się spotkać trzeba było przejść paręset metrów, a teraz dzielą nas setki kilometrów i więzi rodzinne osłabły, ale aby jej choć trochę ożywić jest ta nasza praca grupki zapaleńców, którym leży na sercu pamięć o tych co odeszli. Zakończę sentencją: "Uczmy się szybko kochać bo życie nasze krótko trwa", jak pisał ksiądz Twardowski.
Wiedzę o historii Zalesia zawdzięczamy rozmowom z żyjącymi jeszcze jej dawnymi mieszkańcami, a także łaskawej dobrej pamięci innych współautorów tego opracowania, oraz wielokrotnym wizytom Leonarda Urbanowicza na rodzinnej ziemi, a przede wszystkim chęci poznania tego co obecnie jest co raz bardziej trudne do poznania.
Leonard Urbanowicz